39-letnia Vladimira Odehnalova w rozmowie opublikowanej w czwartek przez dziennik "Mlada fronta Dnes" przyznaje jednak, że przez pięć lat widywała się Robertem Rachardżo, psychologiem zatrudnionym przez czeskie służby więzienne. "Miał czeskie obywatelstwo, mówił płynnie po czesku. Jedynie nie wyglądał jak Czech: był trochę ciemniejszy, gdyż miał indonezyjskie korzenie" - opisywała go była major. Mężczyzna był kulturalny i miły. Spotykali się około 10 razy w roku, kiedy Odehnalova służbowo odwiedzała Pragę. "Ale szczerze podkreślam, że o prawdziwej tożsamości doktora Rachardżo nie miałam pojęcia. Pracował przecież w innym resorcie siłowym, był specjalistą z wyższym wykształceniem" - mówiła. Zauważyła też, że szpieg okłamał także własną żonę. Kiedy w ubiegłym roku zniknął, kobieta musiała szukać go przez policję. Interpol odnalazł go dopiero w Moskwie. Odehnalova zaznacza, że nigdy nie przekazałaby agentowi żadnych istotnych informacji, a tym bardziej nie wyciągnęłaby celowo poufnych danych od znajomych generałów. Jednak w konsekwencji kontakty ze szpiegiem całkowicie zmieniły jej życie: musiała odejść z armii, w dokumentach napisano, że owocną karierę zakończyła na własne życzenie. Jak sama podkreśla, nie jest żadną "Matą Hari" i razi ją, że tak ją nazwano, gdyż słynna agentka poufne informacje zdobywała "w łóżku". Jednak - sama przyznaje - do nagłośnienia sprawy przez media o jej kontaktach z rosyjskim szpiegiem nie wiedział ani mąż, ani rodzice. Obecnie Odehnalova jest na urlopie macierzyńskim. We wtorek czeska gazeta "Mlada fronta Dnes" napisała, że kontakty Odehnalovej z rosyjskim szpiegiem doprowadziły do dymisji trzech wysoko postawionych generałów. Major prowadziła ich kancelarie. Media w Czechach mówią o "największej aferze szpiegowskiej w ostatnich latach".