Gmachu przez 24 godziny na dobę pilnuje system nowoczesnych kamer i strzeże specjalna jednostka żandarmerii wojskowej. - W ubiegłym tygodniu, z czwartku na piątek, dotychczas niezidentyfikowany sprawca wdarł się na pierwsze piętro (...), gdzie znajduje się kancelaria Vlastimila Picka, szefa Sztabu Generalnego - powiedziała Trzebicka. Rzeczniczka odmówiła udzielenia dalszych informacji ze względu na toczące się śledztwo. Nie wiadomo, czy złodzieje dostali się do biura generała Picka i co z budynku wynieśli. Wojsko w tej sprawie milczy, co czeskie media przyjmują z dużym zaniepokojeniem i komentują, że świadczy to o powadze sytuacji. Jak pisze dziennik "Mlada fronta Dnes", który w środę pierwszy poinformował o sprawie na swych stronach internetowych, jedynym oczywistym faktem jest to, że zawiodła ochrona budynku, uważanego za twierdzę nie do zdobycia. Gazeta zastanawia się także, co mogło zniknąć ze sztabu: kosztowny sprzęt elektroniczny, komputery, czy ważne dane. Media podkreślają, że jest to zdarzenie bez precedensu w 73-letniej historii instytucji. - Zupełnie, jak w tanim filmie szpiegowskim. Jest nam bardzo źle, po tym, co się stało - mówi jeden z pracowników. Były szef Sztabu Generalnego Jirzi Szedivy podkreśla, że najistotniejsze informacje, takie jak dane z centrali NATO w Brukseli, są dobrze zabezpieczone. Jednak - jak zauważa - we włamaniu mogło chodzić o coś zupełnie innego: sprawdzenie, jak daleko w głąb budynku uda się przeniknąć. Jego zdaniem, wywiad wojskowy wraz z policją muszą teraz wyjaśnić, czy za włamaniem stoją dawni żołnierze, którzy obiekt dobrze znają, czy też robotnicy remontujący gmach. - Sprawdzeni muszą być wszyscy, którzy mieli w ostatnim czasie do czynienia z tą częścią budynku dowództwa armii - podkreśla Szedivy. "MfD" dodaje, że kradzież mógł też upozorować któryś z pracowników sztabu, aby zatrzeć ślady po podejrzanych zamówieniach dla wojska, które chce wyjaśnić nowy minister obrony Alexandr Vondra.