Zobacz, jak wyglądał "zamach" Było tak: do prezydenta, uczestniczącego w ceremonii otwarcia mostu w Chrastawie niedaleko polskiej granicy, podszedł mężczyzna i oddał w jego kierunku serię strzałów. Gdyby pistolet był prawdziwy, prezydent już by nie żył, bo strzelający przystawił Klausowi pistolet prawie do garnituru. Na szczęście nie był, a prezydent nawet nie bardzo miał szansę się wystraszyć: nie miał pojęcia, co się dzieje. Do szpitala zabrano go właściwie pro forma. "Zamachowiec", Pavol Vondrous, mówił później mediom, że chodziło mu o zwrócenie uwagi rządu na los zwykłych ludzi, na który elity polityczne są "głuche i ślepe". Klaus był na ochroniarzy wściekły. Szef prezydenckiej ochrony, Jiri Sklenka, tłumaczył, że nie było go na miejscu "zamachu" i nie mógł osobiście kontrolować sytuacji - a co dopiero mówić o ochranianiu prezydenta własnym ciałem - ale jednak czuje się odpowiedzialny i ustępuje ze stanowiska. Vondrous twierdzi, że "nie chciał rzucać w prezydenta jajkami ani pomidorami", tylko potrzebował gestu o wiele mocniejszego. Jego przesłanie, zapewne, zginie pośród tysięcy innych apeli tego typu. Udało mu się jednak zwrócić uwagę na co innego: prezydenta można zastrzelić raczej bez problemu. Vondrous, któremu postawiono zarzut chuligaństwa, za co grożą maksymalnie dwa lata więzienia, namawia innych by podobnie, jak on "walczyli o swoje prawa". Jeśli jednak Vondrousowi chodziło o zbliżenie władzy do ludu, efekt może być raczej odwrotny. Ziemowit Szczerek