Tysiące, a nawet setki tysięcy ludzi na ulicach, barykady, spalone samochody, starcia z policjantami - od 17 listopada tak co weekend wygląda francuska stolica. Ruch "żółtych kamizelek" (nazwa pochodzi od neonowych kamizelek, które francuscy kierowcy zobowiązani są nosić w przypadku nagłych wypadków drogowych) demonstruje swoje niezadowolenie z polityki Emmanuela Macrona i jego prawej ręki, premiera Edouarda Philippe'a. Protestujący mają za złe władzom wciąż rosnące koszty utrzymania. Rząd wycofał się już z planowanej podwyżki akcyzy na paliwo, a w poniedziałkowym orędziu Macron zapowiedział kolejne ustępstwa, by zażegnać trawiący kraj kryzys. Prezydent w swym wystąpieniu zapewnił, że zwrócił się do rządu o podniesienie zagwarantowanej płacy minimalnej (SMIC) o 100 euro miesięcznie od stycznia 2019 roku. Obiecał również wypłatę honorariów za nadgodziny bez podatków czy dodatkowych opłat i anulowanie wzrostu składki na ubezpieczenia społeczne (CSG) dla emerytów, którzy otrzymują mniej niż 2000 euro miesięcznie. Zapowiedzi prezydenta Francji nie zostały jednak entuzjastycznie przyjęte przez "żółte kamizelki". Określili je oni jako "wielkie słowa i małe kroki". Prasa we Francji także nie ma wątpliwości. "Za mało dla prawicy, jak i lewicy" - pisał "Le Monde". Błędna polityka Jak wskazuje w rozmowie z Interią dr hab. Maciej Drzonek, politolog z Instytutu Politologii i Europeistyki Uniwersytetu Szczecińskiego, obecne problemy Macrona wynikają z błędnej polityki. - Macron był uważany za technokratę, który wszystkiemu zaradzi. Z jednej strony szedł do władzy jako apolityczny, ni to z prawa, ni to z lewa, ale okazało się, że to nie zadziałało - mówi ekspert. - Władza musi z wyprzedzeniem wyczuwać nastroje społeczne, a moim zdaniem tego zabrakło - tłumaczy prof. Drzonek. W swym orędziu prezydent Francji przyznał, że "jest częściowo odpowiedzialny" za gniew Francuzów, ale, co nie uszło uwadze komentatorów, przypomniał też ostatnie 40 lat w dziejach kraju i problemy, z którymi "nie da się szybko uporać". Według eksperta zabieg zastosowany przez Macrona był typowo piarowy, a sam prezydent po części umył ręce. - Jeśli władza nie wyczuje w odpowiednim momencie nastrojów społecznych, uzewnętrznią się one na ulicach i wtedy albo nie będzie spełnienia roszczeń, albo dojdzie do zastosowania rozwiązań, które odeprą protesty. To, co zrobił Macron, oznacza kompletną porażkę tej władzy - ocenia ekspert z Uniwersytetu Szczecińskiego. Co dalej z Macronem? Politolog przypomniał w rozmowie z Interią, że poparcie dla Macrona sukcesywnie spadało. - Gdy poparcie dla przywódcy państwa spada, to trzeba coś z tym zrobić. Tutaj zabrakło takiej refleksji - mówi. Prezydent Francji znalazł się w niezwykle trudnym położeniu, jednak w opinii eksperta nie można się spodziewać, że spełni on jedno z żądań protestujących, a mianowicie, że ustąpi ze stanowiska. - Macron jest silnie osadzony w strukturach państwowych Francji. W moim przekonaniu postąpił jednak w sposób trochę niepragmatyczny. Najpierw starał się odeprzeć protesty metodami siłowymi, a potem się wycofał i dał więcej, niż oni chcieli, czyli pokazał, że jeśli demonstranci będą jeszcze bardziej napierać, to być może władza jeszcze bardziej ulegnie i zmieni Macrona. Na obecnym etapie nie wydaje mi się, żeby to był taki moment - kończy prof. Drzonek.