Wgląd w listy mają tylko władze poszczególnych krajów naszego kontynentu - w tym Polski - i instytucje kontrolujące ruch lotniczy. Egipskie linie "Flash Airlines", których Boeing spadł do Morza Czerwonego pięć dni temu powodując śmierć prawie 150 osób znajdowały się na tej liście już od ponad roku. Paryscy komentatorzy sugerują, że można było uniknąć katastrofy, której ofiary to w większości francuscy turyści. Co więcej, według brytyjskich przecieków prasowych na czarnej liście znajdują się w tej chwili jeszcze czterej inni przewoźnicy. Jacy konkretnie - tego oczywiście nie wiadomo. Afera zakrawa na skandal tym bardziej, że ta informatyczna baza danych, dotycząca niebezpiecznych linii lotniczych znajduje się właśnie w okrytej żałobą Francji. Francuski rząd tłumaczył najpierw, że nie chodzi o żadną czarną listę, tylko o informatyczną bazę danych, w której odnotowywane są przypadki łamania przez linie lotnicze norm bezpieczeństwa. Fakt, że jakieś linie złamały raz czy dwa te normy nie dowodzi, że łamią je ciągle. Informacje o tym nie były podawane dotąd do wiadomości publicznej, żeby nie wywoływać paniki. Jednak tłumaczenia te nie przekonały francuskich mediów i rząd musiał obiecać, że zmieni prawodawstwo i rezultaty kontroli technicznych samolotów będą w przyszłości publiczne. Chce to również zrobić na szczeblu Unii Europejskiej Komisja w Brukseli. Być może więc już niedługo dowiemy się w jakim stanie naprawdę znajdują się samoloty, którymi latamy.