Dowództwo wojsk rządowych Czadu twierdzi, że siły rebelianckie zostały z Ndżameny wyparte. Z relacji reportera Reutera wynika, że nad ranem nie było słychać już żadnych odgłosów walki. Tymczasem agencja France Presse pisze o sporadycznych strzałach z broni automatycznej. Inny korespondent brytyjskiej agencji poinformował z kolei, że tysiące ludzi uciekało do sąsiedniego Kamerunu przez most na rzece Szari. Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) poinformowało w poniedziałek, powołując się na władze Kamerunu, że do tego kraju od niedzieli napłynęły tysiące uchodźców z Czadu. Exodus trwa od soboty. Jak zakomunikował w niedzielę wieczorem dowódca sił rządowych, generał Mahamat Ali Abdallah, "wróg jest w całkowitej rozsypce". - Ich celem było jedynie zniszczenie miasta, wycofali się ponieważ nie mieli wyjścia - powiedział o rebeliantach. Dodał, że prezydent Idriss Deby, który w czasie walk, był otoczony przez rebeliantów w swoim pałacu w Ndżamenie, skorzysta z tego, że sytuacja w mieście się uspokoiła. - Mamy nasze własne cele strategiczne i militarne - podkreślił, nie wyjaśniając, na czym one polegają. Jak pisze AFP, powołując się na anonimowego obserwatora walk w Ndżamenie, "rebelianci zostali wypchnięci za miasto w kierunku wschodnim". - Nie oznacza to, że jutro (w poniedziałek) nie będzie walk; zobaczymy czy (rebelianci) utrzymali swoją zdolność do ataku - poinformowało to źródło. Według czadyjskiego wojska odparto również wspierany przez siły sudańskie atak rebeliantów na miasto Adre, na wschodzie kraju. Konflikt w Czadzie związany jest z toczącą się od czterech lat wojną w sąsiednim sudańskim Darfurze. Prezydent Czadu pochodzi z tej samej grupy etnicznej co rebelianci w Darfurze. Władze obu krajów wzajemnie oskarżają się o wspieranie rebeliantów działających po drugiej stronie granicy.