"Impreza w starożytnym amfiteatrze w Kurium była na o wiele lepszym poziomie niż oczekiwałam. Ale to nie ma wielkiego znaczenia. O wiele bardziej martwię się sytuacją ekonomiczną kraju i faktem, że nasz prezydent wydaje się nie rozumieć, iż stoimy nad przepaścią" - powiedziała PAP Lia, właścicielka małej galerii na starym mieście w Nikozji. Lia importuje biżuterię z różnych krajów UE, w tym z Polski. Zwykle sama jeździ na targi i zawiera kontrakty z artystami. Mówi jednak, że w tym roku nie mogła sobie na to pozwolić. Jej obroty zmniejszyły się bowiem o ponad 50 procent. "Ludzie nie mają pieniędzy, a jeśli nawet mają, to boją się wydawać, bo nikt nie wie, co się stanie. To nawet nie jest kwestia ryzyka ekonomicznego. Problem w tym, że mamy nieprzewidywalny rząd, który stracił kontakt z rzeczywistością. Jeszcze dwa tygodnie temu nasz prezydent mówił, że gospodarka jest OK, a teraz nagle się okazuje, że chce pożyczyć pieniądze i od eurolandu, i od Rosji, i nawet od Chin. A przecież w zeszłym roku pożyczył już od Putina 2,5 miliarda euro i to miało Cyprowi w zupełności wystarczyć. Więc ja mam takie pytanie: co się stało z tymi pieniędzmi. Na co on je wydał?" - pyta zaniepokojona Lia. Tydzień przed rozpoczęciem prezydencji Republika Cypryjska oficjalnie poprosiła unijnych partnerów o pomoc finansową. "Cypr nie powinien był czekać do ostatniego momentu. Fakt, że te dwie daty się zbiegły, wpłynie bardzo niekorzystnie na pozycję Nikozji jako głównego negocjatora unijnego budżetu" - powiedziała PAP komentatorka ekonomiczna Fiona Mullen. W poniedziałek 2 lipca na wyspę przyjechali przedstawiciele europejskiej trojki (Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego), aby zbadać sytuację finansową Cypru i ocenić, jakiego rodzaju pakiet pomocowy będzie dla wyspy najodpowiedniejszy. Według nieoficjalnych szacunków wyspa będzie potrzebować od 3 do 5 miliardów euro na rekapitalizację swoich banków, które straciły około 4 miliardów z powodu kryzysu w Grecji, a także dodatkowej sumy na pokrycie deficytu. "W gazetach pisali, że eksperci europejscy potrzebowali trzech dni na to, żeby się zorientować, co jest złego w naszej gospodarce. Tylko trzech dni! Jak to jest, że oni mogą od razu zrozumieć, a nasz rząd ma z tym taki problem?" - komentuje partnerka biznesowa Lii, Kristina. "Ale już wolę, żeby Cypr pożyczył od trojki, niż od Putina, bo trojka jasno określi swoje warunki i wszyscy będziemy o nich poinformowani. Jeśli prezydent Dimitris Christofias weźmie pieniądze od Rosji, tylko on będzie wiedział, co w zamian za to dostanie Moskwa" - dodaje. W piątek rosyjski minister finansów oficjalnie potwierdził, że Cypr poprosił Rosję o pożyczkę w wysokości 5 miliardów euro, co w sumie, jeśli Moskwa się zgodzi, będzie oznaczało, że dług cypryjski na wschodzie wzrośnie do 7,5 mld euro, podczas gdy PKB wyspy wynosi nieco powyżej 17 mld. Dla Kristiny to bardzo zły znak. "Ten facet (prezydent) sprzeda wyspę i nawet nam o tym nie powie. W przyszłym roku po wyborach się okaże, co tak naprawdę zrobił" - mówi PAP. O tym, że cypryjska gospodarka jest w słabym stanie, świadczy to, że pustkami świecą nawet najpopularniejsze nikozyjskie restauracje. "Biznes jest fatalny. Jesteśmy tu od 1969 roku i wcześniej tylko raz było podobnie. Po wojnie 1974 roku (kiedy armia turecka zajęła jedną trzecią wyspy - PAP), przez 3 miesiące nie mieliśmy klientów. Ale tylko przez 3 miesiące. Teraz nikt nie wie, ile to potrwa. Ludzie boją się wydawać, ale myślę, że to nie tylko strach. Po prostu nie mają pieniędzy" - powiedział PAP właściciel małej rodzinnej restauracji Andreas Szandris. Wasos prowadzi o wiele większy lokal specjalizujący się w potrawach greckich, który jest popularny wśród cypryjskich polityków. Powiedział PAP, że na porannym targu warzywno-owocowym, na którym codziennie zaopatruje się w produkty, jest jedynym płacącym gotówką. "Wszyscy inni biorą na kredyt. Ale teraz farmerzy mówią, że już dalej dawać (kredytu) nie mogą, bo sami nie mają, więc nie mam pojęcia, co się stanie. Nasza restauracja już w zeszłym roku miała o około 40 procent mniej klientów. Po raz pierwszy od lat można było przyjść bez wcześniejszej rezerwacji. W tym roku jest jeszcze gorzej" - powiedział Wasos. Lulu McGuiness, Cypryjka urodzona w Londynie (tzw. BBC - British-born Cypriot), w centrum Nikozji prowadzi sklep, w którym sprzedaje markową odzież, antyczne meble, nowoczesną biżuterię i zabawne przedmioty domowego użytku. "Mój sklep ma się OK, ale to dlatego, że pracuję po 15 godzin dziennie. Ciągle zmieniam towar, ciągle mam wyprzedaże, a ludzie wiedzą, że rzeczy, które sprzedaję są dobrej jakości i za dostępną cenę. Ale generalnie sytuacja nie jest dobra, bo wszyscy się boją, co będzie dalej" - powiedziała. Jej zdaniem rynek brytyjski, na którym się głównie zaopatruje, od jakiegoś już czasu traktuje importerów cypryjskich na równi z greckimi i często żąda zapłaty z góry. "Dla nich różnica między Grecją a Cyprem nie ma w tej chwili już dużego znaczenia. Ja płacę gotówką i mam dobrą wiarygodność kredytową, więc nie mam z tym problemu. Wiele innych sklepów w Nikozji tak dobrze sobie nie radzi" - powiedziała McGuiness.