Politycy obawiają się, że "młodzi gniewni" dzięki finansowemu wsparciu mogą organizować jeszcze większe manifestacje, a nawet za jakiś czas próbować założyć partię. Z każdym dniem gotówki na koncie jest coraz więcej, a wiele firm dostarcza jedzenie i napoje. Przyniesiono tak wiele poduszek i kołder, że protestujący mieli problem z ich przechowywaniem, ale z pomocą przyszła jedna z instytucji, która użyczyła magazynu. - Przecież to jest w nazwie naszego kraju, że jesteśmy zjednoczeni. Ja uważam, że powinniśmy być zjednoczeni, a to oznacza wzajemne wspieranie się, nawet w ciężkich czasach - przyznał młody chłopak, z którym rozmawiał korespondent RMF FM Paweł Żuchowski. Dzień, tydzień, będziemy okupować Wall Street - zapowiada kolejny. Do parku w dzielnicy finansowej przyniesiono nawet kilkadziesiąt par gogli. Może mieć to związek z obawą przed działaniami policji, która już kilkukrotnie użyła gazu łzawiącego. Komu pomogą "oburzeni" Ruch protestu przeciw bankom i wielkim korporacjom "Okupuj Wall Street" (OWS) uchodzi na ogół za zjawisko pomyślne dla prezydenta Baracka Obamy, za siłę polityczną, która może mu pomóc w przeforsowaniu programu zmian w USA i reelekcji. Wielu ekspertów politycznych ostrzega jednak, że nadzieje te mogą się okazać płonne i OWS raczej zaszkodzi Obamie i Demokratom, utrudniając prezydentowi ponowny wybór. Demonstracje, rozpoczęte w połowie września w Nowym Jorku, ostatnio rozszerzyły się na inne kraje Zachodu. Są skierowane przeciw nadużyciom sektora finansowego, który nie poniósł odpowiedzialności za wywołanie kryzysu w 2008 roku i recesji oraz przeciwko rosnącym dysproporcjom majątkowym i bezrobociu, dotykającemu szczególnie młodych Amerykanów. Okazja do nasilenia kampanii Zdaniem publicystów takich jak Paul Krugman, laureata Nagrody Nobla z ekonomii piszącego w "New York Timesie", narodzenie się oddolnego ruchu sprawiedliwości społecznej stwarza Demokratom i Obamie okazję do nasilenia kampanii, mającej na celu przeforsowanie w Kongresie planu zmniejszenia bezrobocia poprzez inwestycje rządowe, sfinansowane z podwyższonych podatków od najzamożniejszych Amerykanów. Według sondażu tygodnika Time", protesty popiera większość Amerykanów. Politycy demokratyczni poparli ruch "Okupuj Wall Street" - wypowiedzieli się w tym duchu m.in. wiceprezydent Joe Biden i przywódczyni mniejszości w Izbie Reprezentantów Nancy Pelosi. Sam Obama powiedział, że ruch jest wyrazem uzasadnionej frustracji Amerykanów poszkodowanych przez kryzys i recesję i oświadczył, że solidaryzuje się z "99 procentami", czyli z przytłaczającą większością społeczeństwa potraktowaną nie fair przez 1 procent bogaczy. Ryszard Petru dla INTERIA.PL: Ludzie protestują przeciw temu, że są zwalniani z pracy. Jednocześnie protestują przeciw reformom ekonomicznym, które nie zawsze przyniosły pożądany efekt. "Oburzeni" protestują wobec świata, takiego, jakim on jest, przeciw kryzysowi. Rządzący przedstawili zbyt duże obietnice życia ponad stan, poniesiono zbyt wielkie wydatki, wzrosło zadłużenie. Ludzie są najbardziej oburzeni tam, gdzie najwięcej obiecano. To nakręciło "oburzonych", którzy spodziewają się, że państwo wszystko za nich załatwi. Potrzebne są realne reformy. Janusz Korwin-Mikke dla INTERIA.PL: Ludzie w Ameryce i na świecie są autentycznie oburzeni. Choć oczywiście jest też garstka alterglobalistów, czy zwykli chuligani, którzy się do tych protestów podpinają. Protestujący są w pewnym stopniu sterowani przez lewicę, związaną z Barackiem Obamą. Przyczyną protestów nie jest kapitalizm, ale raczej rozbudowa socjalizmu. Celem tych, którzy sterują protestami, jest przejście od formy lekko lewicowej do budowy komunizmu na świecie.