Jeżeli jednak przebić się przez właściwy politykom populizm, niezbędną w Rosji demagogię i stymulowaną chorobliwą ambicją autoreklamę, to Dmitrij Olegowicz okazuje się być największym sprzymierzeńcem prozachodnich sił w Rosji. Jeżeli bez uprzedzeń wsłuchać się w jego wypowiedzi i z uwagą przeczytać jego książki, to staje się oczywiste, że leitmotivem politycznej działalności Rogozina nie jest nienawiść wobec Zachodu, ale głęboka za nim tęsknota. Najciekawsze informacje z Europy Środkowej i Wschodniej. Polub raport INTERIA.PL "Środek-Wschód" na Facebooku! W przeciwieństwie do większości świeżo awansowanych przedstawicieli elity politycznej współczesnej Rosji, Rogozin jest "moskwiczem" z dziada-pradziada i nie musi rekompensować kompleksów społecznych, intelektualnych czy materialnych poprzez krzykliwy patriotyzm czy partyjną gorliwość. Warto podkreślić, że zarówno doktorat, jak i habilitację obronił w czasach, gdy działalność polityczna raczej przeszkadzała w zdobywaniu przychylności uniwersyteckiej wierchuszki, a jego cztery języki obce to nie tylko kwiatek do CV, ale sprawdzony w bojach, rzeczywisty kapitał umiejętności. I, co najważniejsze, Rogozin nie tylko włada językami obcymi, ale przede wszystkim ma w nich dużo do powiedzenia. Nietypowa kariera Rogozina Kariera obecnego wicepremiera rozwijała się w sposób nietypowy dla członków putinowskiego establishmentu. Rogozin przez wiele lat kategorycznie krytykował władze i stanowczo wyrażał rozczarowanie ich polityką, zarówno z trybuny Dumy, jak i wśród tłumu na ulicy. W miarę jak jego niewątpliwie trafne i pełne ekspresji tyrady trafiały pod strzechy rosyjskich domów, Rogozin wyrósł na trybuna poniżonych w swej godności narodowej i żądających powrotu do narodowej wielkości Rosjan. Stał się na tyle popularny, że aby nie dopuścić do jego startu w wyborach prezydenckich w 2008 roku, pod pretekstem odwoływania się do nienawiści rasowej, anulowano jego kandydaturę do rady miejskiej Moskwy. Zamiast jednak podjąć próbę ostatecznego zniszczenia Rogozina, Kreml postanowił skanalizować jego potencjał poprzez kooptację do ekipy rządzącej. Rogozin dostał propozycję objęcia stanowiska przedstawiciela Rosji przy NATO, co dla syna wojskowego wykładowcy, od dziecka zafascynowanego armią, było szansą na realizację osobistych ambicji i sprawdzenia się na wysuniętym przyczółku walki z "historycznym przeciwnikiem". Warto przy tym zwrócić uwagę, że pomimo konieczności powściągnięcia ciętego języka w stosunku do Putina i jego otoczenia, Rogozin zachował bezprecedensową dla rosyjskiej elity urzędniczo-politycznej swobodę komentowania rzeczywistości, oświadczając np., że: "Sojusz jest jak skorupka jajka, a żółtko i białko są w nim amerykańskie". Źródło bon-motów Jego wystąpienia na konferencjach, wywiady i komentarze stały się źródłem bon motów i nieustającą inspiracją. Działalność ambasadora przy NATO najlepiej podsumował sam, stwierdzając, że "rosyjscy dyplomaci dostali nowe słowniki do nauki dialogu z przedstawicielami Sojuszu i ze zdziwieniem dowiedzieli się, iż wyrażenie 'twoja mać' pisze się rozłącznie". W jednym z wywiadów podsumował rolę Polski i innych krajów regionu w kształtowaniu stosunków NATO z Rosją, stwierdzając, że "wszystkie te kraje były kiedyś częścią Związku Radzieckiego lub Układu Warszawskiego. Mówimy o nich natowski komsomoł". Podczas pracy w Brukseli, zajmując się między innymi sprawami tarczy antyrakietowej, zasłużył się na tyle, że po powrocie do Moskwy dostał propozycję objęcia stanowiska wicepremiera do spraw kompleksu przemysłu obronnego. Do nowych obowiązków przystąpił gorliwie, deklarując, że dokona moralnej i technologicznej odnowy zbrojeniówki oraz uczyni z rosyjskiej armii nowoczesną, doskonale wyposażoną i bezbłędnie zarządzaną strukturę. Trudno prawdopodobnie wyobrazić sobie człowieka bardziej wojowniczo nastawionego do Zachodu i jego "wschodnioeuropejskich popleczników". "Dziadek z Mickiewiczów..." A jednak to właśnie Rogozin, który powołując się na dziadka z Mickiewiczów, ze złośliwym uśmiechem podkreśla swoje polskie korzenie, jest paradoksalnym ucieleśnieniem tęsknoty Rosji za utraconym miejscem wśród członków zachodniej cywilizacji. Obsesyjne podkreślanie bliskości NATO to nic więcej, jak przypominanie Rosji i światu, że to właśnie państwa atlantyckie są i powinny pozostać dla Rosji punktem odniesienia i dawcą cywilizacyjnych standardów. Nie bez znaczenia jest także fakt, że przez lata intensywnej pracy na Zachodzie Rogozin miał okazję poznać mentalność tamtejszych polityków i wojskowych, a będąc nieprzeciętnie inteligentnym musi zdawać sobie sprawę z tego, że Zachód nie jest dla Rosji żadnym zagrożeniem. Z drugiej jednak strony pozostaje on zaprawionym w bojach politykiem, który zdaje sobie sprawę, że otwarte przyznanie braku zagrożenia ze strony NATO automatycznie nastawi przeciwko niemu w Rosji silne lobby wojskowo - urzędnicze i większość wychowanego na antyzachodniej propagandzie społeczeństwa. W związku z faktem, że jego ambicje sięgają nie tylko premierostwa, ale także prezydentury, nie może pozwolić sobie na tak drastyczne trwonienie kapitału poparcia. W końcu wystawiać w wyborach i wybierać będą go nie dystyngowani członkowie Izby Lordów i absolwenci West Point, ale spragnieni "otkatów" z wojskowych kontraktów czynownicy i kipiący złością za upadek ZSRR mieszkańcy rosyjskich wiosek. Warto więc śledzić karierę złotoustego demagoga, pamiętając, że emocjonalny ładunek i treść jego wypowiedzi przeznaczone są na osiągnięcie efektu propagandowego w samej Rosji. A panując nad żywiołami wewnątrz kraju, Dmitrij Rogozin może stać się nieoczekiwanie konstruktywnym partnerem Zachodu i pragmatycznym przyjacielem Polski. Tak naprawdę nie do końca wiadomo bowiem, po której stronie kremlowskiego muru stali jego przodkowie w 1612 roku... Jakub Korejba