Prawie pięć godzin trwała we wtorek w Parlamencie Europejskim w Strasburgu poświęcona praworządności debata z udziałem premiera Mateusza Morawieckiego i szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen. Wśród zagranicznych europosłów opinie co do wystąpienia polskiego polityka są podzielone. - Jestem rozczarowany zarówno tonem, jak i treścią wystąpienia polskiego premiera, które zostało zaplanowane tak, żeby jeszcze bardziej eskalować spór z UE, zamiast próbować znaleźć kompromis. Do dialogu trzeba dwóch stron, a premier Morawiecki nie był zainteresowany słuchaniem, tylko przekazywaniem swoich racji. Szkoda, to stracona szansa - ocenia eurodeputowany Jeroen Lenaers z frakcji EPL. Niewłaściwy ton i brak szacunku dla uczestników debaty wytyka Mateuszowi Morawieckiemu także Malik Azmani, wiceprzewodniczący grupy Renew Europe. - Tak naprawdę premier nie odpowiedział na żadne z naszych pytań. A jego słowa o szantażu i o zagrożeniu stabilności UE są nie do przyjęcia - mówi polityk. Nie zgadza się z nim Gunnar Beck z grupy Tożsamość i Demokracja (ID): - Myślę, że ta debata była potrzebna, żeby polski premier mógł bardzo szczegółowo przedstawić stanowisko swojego rządu i udzielić wyczerpujących odpowiedzi, co zresztą uczynił - mówi. "Nie zrozumieliśmy się" Terry Reintke z Zielonych przyznaje, że nie jest pewna czy debata pomogła w znalezieniu rozwiązania sporu. - Mam wrażenie, że nie zrozumieliśmy się co do tematu debaty. Dla mnie głównym punktem sporu jest nieprzestrzeganie przez Polskę orzeczeń TSUE. Chcieliśmy, żeby polski premier zrozumiał, że bez praworządności i respektowania wyroków unijnych sądów cały porządek prawny Unii Europejskiej przestanie działać. Nie jestem jednak w 100 proc. przekonana, że nasza argumentacja do niego dotarła. Premier Morawiecki przez pierwsze 10 minut nie mówił w ogóle o praworządności, tylko o inflacji i problemach gospodarczych UE, chciał narzucić narrację, zamiast skupić się na problemie i szukaniu konsensusu. Myślę, że adresatem jego wystąpienia byli raczej wyborcy w Polsce - mówi europosłanka. Zdaniem Jeoena Lenaersa z EPL jedynym pozytywnym rezultatem debaty było to, że w odpowiedzi na pytanie polskich eurodeputowanych Mateusz Morawiecki przyznał, że Izba Dyscyplinarna zostanie zlikwidowana, co było elementem lipcowego orzeczenia TSUE. - Poza tym o wyroku unijnego trybunału nie mówił w ogóle - zauważa Lenaers. Według Roberta Roosa z EKR krytyka stanowiska polskiego premiera jest niesłuszna i wynika głównie z tego, że wielu polityków kierując się błędnym poczuciem sympatii faworyzuje instytucje europejskie zamiast sądów i władz krajowych. - Prawdziwy Europejczyk musi zaakceptować to, że Europa nie jest superpaństwem, lecz sojuszem suwerennych państw narodowych. Ta debata powinna być lekcją pokory wobec demokracji, a nie zachętą wobec kontynuowania niedemokratycznych działań ze strony instytucji - mówi Roos. Gunnar Beck zauważa, że główne grupy polityczne PE, w tym Zieloni, lewica i centrum, były w przytłaczającej mierze krytyczne wobec polskiego rządu, ale na sali można było zauważyć też spore poparcie dla Polski. - Premier Morawiecki mówił podczas debaty o tym, że w Unii Europejskiej obowiązują podwójne standardy. Zgadzam się, Komisja jest wobec Polski surowsza niż np. Niemiec. Wielu mówców słusznie wskazywało, że większość zarzutów kierowanych dzisiaj wobec polskiego wymiaru sprawiedliwości, można skierować także wobec Niemiec, gdzie sędziowie nominowani są przez polityków i gdzie na przewodniczącego Trybunału Konstytucyjnego powołany został urzędujący polityk. Myślę, że dla wielu obserwatorów ta analogia mogła być nowością, bo Niemcy często błędnie uważa się za wzór, jeśli chodzi o praworządność i trójpodział władzy - mówi Beck. PE rozczarowany Komisją Europejską Wielu eurodeputowanych nie ukrywa jednak swojego rozczarowania postawą szefowej Komisji Europejskiej. - Nie wystarczy już potępiać łamania praworządności, Komisja musi zacząć działać. Mamy dość słuchania o tym, jakie są cele UE i co by było, gdyby... - mówi Malik Azmani z Renew. Poseł Lenaers z EPL przyznaje, że Parlament Europejski powoli traci cierpliwość. - Ursula von der Leyen wymieniła podczas debaty całą listę narzędzi, które Komisja może uruchomić wobec Polski. Tyle że mamy już dość słuchania o ewentualnych możliwościach, teraz nadszedł czas, żeby wprowadzić je w życie - mówi. - Jestem rozczarowana, miałam nadzieję, że szefowa KE ogłosi dzisiaj konkretnie jakie kroki podejmie wobec Polski, tak się jednak nie stało. Komisja jak dotąd była opieszała, zwlekała i miała opory przed zainicjowaniem konkretnych działań, ale kiedyś w końcu musi przyjść ten moment, kiedy zacznie reagować - zauważa Reintke. Zupełnie inaczej ocenia przewodniczącą Komisji Gunnar Beck, który uważa, że nie miałaby ona oporów przez wykorzystaniem tzw. opcji atomowej, czyli zablokowania środków dla Polski. - Nie byłbym zaskoczony, gdyby Komisja nadal blokowała polski Krajowy Plan Odbudowy, żeby zmusić Polskę do poddania się pod groźbą nałożenia dodatkowych sankcji. Nie wykluczam takiego scenariusza, chociaż spodziewam się, że będą kraje, które nie będą chciały posunąć się tak daleko. Mam nadzieję, że polski rząd będzie bronił swojej pozycji. Może się jednak zdarzyć i tak, że uda się osiągnąć jakiś rodzaj kompromisu - Polska zgodzi się na pewne ustępstwa i pieniądze zostaną uwolnione. To jednak nie rozwiąże podstawowego problemu, jakim są dwie sprzeczne wizje Unii Europejskiej - z jednej strony jako superpaństwa, a z drugiej jako unii państw narodowych - mówi polityk frakcji ID. Za utrzymaniem blokady polskiego KPO opowiada się część eurodeputowanych. - Chcemy odrzucenia polskiego KPO i uruchomienia mechanizmu warunkowości związanego z praworządnością. Uważamy, że tylko w ten sposób uda się położyć kres działaniom podważającym fundamentalne zasady Unii Europejskiej - deklaruje frakcja Renew Europe. - PE będzie przeciwny odblokowaniu KPO dopóki Polska nie wykona wyroku TSUE - potwierdza Terry Reintke z Zielonych. Tymczasem podczas wtorkowej debaty w PE premier Mateusz Morawiecki nazwał blokowanie unijnych funduszy próbą szantażowania Polski. - Jeśli Unia nie ma absolutnej pewności co do tego, jak jej fundusze będą wykorzystywane państwach unijnych, w tym wypadku w Polsce, to nie może ich uwolnić. To nie jest żaden szantaż ani kara tylko logiczna konsekwencja decyzji, jakie podjął polski rząd. Odpowiedzialność za blokadę funduszy ponosi tylko i wyłącznie on - mówi Lenaers, który ma nadzieję, że podczas szczytu UE w tym tygodniu, także głowy państw i rządów przyjmą zdecydowane stanowisko wobec Polski. To już kolejna debata o Polsce Unijni politycy są zgodni co do tego, że spory dotyczące Polski zapewne tak szybko nie wygasną. Wtorkowa była 12. debatą PE dotyczącą praworządności w Polsce. - Nie była to pierwsza i prawdopodobnie nie ostatnia debata na ten temat, nie da się go jednak tak łatwo odsunąć, tym bardziej że UE prowadzi spór nie tylko z Polską, ale i Węgrami - mówi Gunnar Beck. - Na początku miałam wrażenie, że wystarczy wytłumaczyć, w czym problem i uda się znaleźć kompromis, teraz już nie jestem taka optymistyczna. Polska szafuje dużymi hasłami, mówi o suwerenności, a tak naprawdę stara się upolityczniać konflikt i podsycać niechęć obywateli wobec unii. Tymczasem ten spór nie toczy się między Unią a Polakami, tylko dotyczy poszanowania praworządności i wyroków TSUE przez polski rząd - tłumaczy europosłanka Zielonych. Inaczej tę sytuację widzi europoseł Roos z EKR: - To spór o granice kompetencji instytucji unijnych. Dla nas to oczywiste, że tam, gdzie UE nie ma kompetencji, zastosowanie ma prawo krajowe i to nie powinno dziwić. Prawdziwe kontrowersje powinno natomiast wzbudzić to, co się wydarzyło w Luksemburgu, kiedy europejscy sędziowie postanowili ingerować w organizację polskiego systemu sprawiedliwości wykraczając poza zapisy traktatowe - mówi polityk. Polexit. Prawny czy faktyczny? - Unia tak nie działa, że państwo może sobie wybierać, których zapisów prawa UE chce przestrzegać. Mamy wspólny porządek prawny i TSUE jako wspólny sąd, jeśli naruszymy te fundamenty to nie będzie wspólnego rynku, swobody przemieszczania się i wszystkich innych korzyści - oponuje Terry Reintke. I przestrzega, że jeśli konflikt między Polską a UE będzie eskalował to może się to skończyć wyjściem Polski z Unii. Nie wierzy w to Gunnar Beck: - Polski rząd przedstawił swoje stanowisko bardzo wyraźnie: Polska nie chce i nie wyjdzie z Unii Europejskiej. Będzie walczyła o swoje, ale pozostając w ramach Wspólnoty - mówi. Z kolei Jeroen Lenaers obawia się raczej prawnego niż faktycznego polexitu. - Polski rząd zapewnia, że nie planuje opuścić UE, ale podważając nadrzędność prawa unijnego i jurysdykcję TSUE umiejscawia Polskę poza porządkiem prawnym UE. Tymczasem współpraca w ramach Wspólnoty jest tylko możliwa tylko w ramach prawa UE. Jeśli z niego wystąpisz to jakbyś wystąpił z UE, nawet jeśli nie jest to oficjalny "exit" - ostrzega polityk. Jowita Kiwnik Pargana Czytaj też: Zmiana czasu. Gorszy sen, więcej wypadków w pracy i ataków serca