Podkreślają one jednak, że jego wygrana jest wynikiem wielu czynników i sygnałem woli zasadniczych zmian w USA, wykraczających poza chęć "odkupienia winy" niewolnictwa i rasizmu. Komentatorzy przestrzegają też przed nadmiernymi oczekiwaniami wobec prezydentury Obamy, zważywszy na trudną sytuację gospodarczą i międzynarodową Ameryki. Triumf Obamy - pisze środowy "Washington Post" - to "historyczna chwila zmiany pokoleniowej i rasowego postępu". - Jego zwycięstwo jest doniosłe ze względu na okazję, jaką stwarza dla kraju, aby skierować go na nową i lepszą drogę - czytamy w artykule redakcyjnym dziennika. Wszyscy są zgodni, że kandydat Demokratów wygrał płynąc na fali z masowego niezadowolenia polityką ośmiu lat administracji prezydenta George'a Busha, która doprowadziła USA do kryzysu finansowego i uwikłała je w dwie wojny, z których wojna w Iraku powszechnie uważana jest za niepotrzebną i szkodliwą dla pozycji Ameryki na świecie. Dyskredytacja Partii Republikańskiej, którą opuściły miliony Amerykanów, spowodowała gremialne przechodzenie na stronę Demokratów, zwłaszcza młodych wyborców i wykształconych elit amerykańskiego społeczeństwa. Obama i jego sztab znakomicie wykorzystali tę sytuację, prowadząc kampanię wyborczą bliską perfekcji, w której zebrali rekordowe kwoty funduszy i zmobilizowali niespotykane przedtem rzesze ochotników agitujących na rzecz kandydata. Obama zwyciężył głównie dzięki poparciu młodego pokolenia, spragnionego inspirującego przywództwa i idealistycznych celów oraz pozbawionego uprzedzeń cechujących starszych Amerykanów. Głosowało na niego także ponad 90 procent Afroamerykanów, większość kobiet i ponad 70 procent Latynosów, którzy stanowią w USA coraz większą siłę polityczną dzięki imigracji i wysokiemu przyrostowi naturalnemu. Obama powstrzymał trend stopniowego przechodzenia ich na stronę GOP, zauważalny w poprzednich 15 latach. Przejęcie przez Demokratów Białego Domu i wzmocnienie demokratycznej większości w obu izbach Kongresu oznacza, że będą oni mogli przeprowadzić daleko idące reformy. Wskazuje na to także wyjątkowo silny mandat Obamy - zdobył on ponad 52 procent głosów bezpośrednich, więcej niż jakikolwiek inny demokratyczny prezydent od 1964 roku. Zdaniem wielu komentatorów, zwłaszcza konserwatywnych, nowa administracja, współpracując z prezydentem, znacznie zwiększy rolę rządu w gospodarce i będzie zmierzać ku redystrybucji dochodów w imię większej sprawiedliwości społecznej. Niektórzy uważają jednak, że zmiany, jakie zainicjuje Obama, nie będą w istocie oznaczały wyraźnego "zwrotu w lewo". Nowy prezydent - ich zdaniem - jest raczej pragmatykiem, a nie ideologiem, a poza tym zdaje sobie sprawę, że nawet wśród jego zwolenników - o czym świadczą badania opinii - ponad 40 procent jest przekonanych, że należy raczej ograniczać niż rozszerzać rolę rządu. Pole manewru Obamy - podkreślają komentatorzy - będzie ponadto ograniczone ogromnym deficytem budżetu i zadłużeniem, co nie pozwoli - przynajmniej na razie - na istotne posunięcia w kierunku redystrybucji dochodów i rewindykacji społecznych. Nie mniej trudną sytuację - jak się uważa - dziedziczy Obama po ustępującej administracji na arenie międzynarodowej. Trzon jego elektoratu - Demokraci zwłaszcza z lewego skrzydła partii - będzie naciskać na szybkie wycofanie wojsk z Iraku. Nowy prezydent nie będzie mógł jednak tego zrobić zbyt pochopnie, tj. bez gwarancji, że pozostanie tam rząd sojuszniczy, zdolny do utrzymania pokoju i stabilizacji. Wojna w Afganistanie, niepewna sytuacja w Pakistanie, impas w konflikcie izraelsko-palestyńskim, konflikty z Iranem i Koreą Północną, napięcie w stosunkach z Rosją - to kolejne wyzwania stojące przed nowym, niedoświadczonym prezydentem. Eksperci ostrzegają, że już w pierwszym roku może być poddany próbie w rezultacie kryzysu na trudną do przewidzenia skalę.