Likwidacja Laiki Bank, w którym miało konta wiele cypryjskich firm, zablokowanie depozytów powyżej 100 tysięcy euro w Bank of Cyprus, wreszcie zapowiedziana kontrola przepływów kapitału ze wszystkich banków na wyspie - wszystko to odbije się na codziennym życiu wielu Cypryjczyków. "Przemysł budowlany stoi. Większość materiałów, których tu używamy, jest importowana. Teraz nasi zagraniczni partnerzy chcą za wszystko zapłaty z góry. Jak mamy im płacić, skoro nasze konta są zablokowane?" - denerwuje się Pambos, właściciel znanej firmy budowlanej, mającej konto w Bank of Cyprus. Zobacz, jak wygląda "rosyjski świat" na Cyprze Zamiast bezpośredniego przelewu wynagrodzeń na konta bankowe w tym miesiącu pracownicy Pambosa otrzymają czeki. Pambos nie jest jednak pewien, czy będą one honorowane. "W cypryjskich instytucjach finansowych na razie panuje chaos. Nikt nie zna odpowiedzi na najprostsze pytania. No więc jak taka firma jak moja ma funkcjonować? Próbowałem pogadać z kierownikiem mojego oddziału banku, ale on też nic nie wie" - rozkłada ręce Pambos. Architekt Tassos Christu ma podobne problemy. Co prawda osobiście nie stracił żadnych pieniędzy, bo - jak mówi - w Laiki miał tylko długi, ale klienci jego małej firmy architektonicznej już od miesięcy zalegali z płatnościami za wykonane zamówienia, więc ostatnie wydarzenia tylko pogorszyły sytuację. "Mnie nie płacą, więc ja też nie mogę nikomu zapłacić. Właśnie przygotowuje się do rozmów z pracownikami. Będę musiał zacząć zwalniać, a tego chciałem uniknąć za wszelką cenę" - mówi PAP Christu. Jego znajomy Marios, który określa się jako "samozatrudniony dostawca akcesoriów samochodowych dla stacji benzynowych", powiedział PAP, że we wtorek zdołał sprzedać tylko, za 14 euro, dwie butelki płynu do czyszczenia silnika. "Mój zysk z tej transakcji? Trzy euro. A wydatki związane z biznesem to miesięcznie około 2 tysięcy. Co mam zrobić? Z czego utrzymam rodzinę?" - zastanawia się głośno Marios. Siedemdziesięciopięcioletni właściciel małego sklepu spożywczego na nikozyjskim starym mieście, Dimitris, mówi PAP, że od wtorku, po raz pierwszy od 40 lat, nie sprzedaje swoim stałym klientom na kredyt. "Nigdy nikomu nie odmawiałem. Wszystko zapisywałem, a pierwszego dnia każdego miesiąca taka osoba przychodziła tu ze swoim czekiem i za wszystko płaciła" - mówi Andreas, pokazując mały niebieski notes. "We wtorek po raz pierwszy musiałem powiedzieć +nie+. Nikt nie wie, co się stanie, kto dostanie pensję, a kto nie, kiedy otworzą banki, kto w przyszłym tygodniu będzie jeszcze miał pracę" - tłumaczy i dodaje, że jego obroty są teraz o 40 proc. niższe niż miesiąc temu, a wszyscy dostawcy żądają zapłaty z góry. Czterdziestoletnia Maria, matka dwojga dzieci zatrudniona w niewielkiej międzynarodowej firmie inwestycyjnej, właśnie dowiedziała się, że jej oddział na Cyprze przestaje istnieć. "Mam ostatnie zadanie: przygotować strategię, jak odzyskać od cypryjskich banków jak najwięcej pieniędzy naszych klientów. A potem - do widzenia" - mówi PAP Maria, której mąż jest od miesięcy bezrobotny. "Zaczynamy się z mężem pakować. Wyjeżdżamy z Cypru. Nie chodzi o nas, ale o dzieci. Musimy im zapewnić lepszą przyszłość. To miejsce jest skończone" - dodaje. Z Nikozji Agnieszka Rakoczy