Rosyjscy hakerzy mieli też przejąć komputery Departamentu Stanu. Zastępca doradcy Obamy ds. bezpieczeństwa narodowego Ben Rhodes podkreślił w rozmowie z CNN, że Biały Dom nie wierzy, że hakerzy włamali się do elementów systemu, w których przechowywane są tajne informacje. Administracja prezydenta USA podkreśla, że cyberprzestępcy dostali się tylko do sieci zawierającej jawne dane. - Te doniesienia nie dotyczą nowego wydarzenia - to spekulacje na temat aktywności w jawnej sieci, którą Biały Dom wyłączył w zeszłym roku - podkreślił w oświadczeniu rzecznik Białego Domu Mark Stroh. W dokumencie zapowiedział, że administracja Obamy nie będzie komentować doniesień na temat źródeł domniemanego ataku komputerowego. W październiku 2014 roku Biały Dom odnotował podejrzaną aktywności w sieci komputerowej zawierającej jawne dane, które są wykorzystywane przez administrację amerykańskiego prezydenta. W związku z tym system był regularnie wyłączany dla wzmocnienia jego zabezpieczeń. Sprawą zainteresowały się jednak FBI i wywiad. CNN podkreśla, że przed włamaniem do komputerów Białego Domu hakerzy złamali zabezpieczenia sieci Departamentu Stanu. Telewizja na swojej stronie internetowej dodaje, że komputery amerykańskiej dyplomacji mogły znajdować się pod rosyjską kontrolą przez długi czas. Ataki przeprowadzono za pomocą komputerów z całego świata. Amerykańscy śledczy podkreślają jednak, że wszystkie pozostawione przez hakerów ślady wskazują, że pracowali dla rosyjskich władz. Dodają, że cyberprzestępcom udało się włamać do sieci Białego Domu dzięki zainfekowanej wiadomości elektronicznej wysłanej z konta Departamentu Stanu.