Planowane wzmocnienie amerykańskiego kontyngentu w siedmiu kolumbijskich bazach wojskowych wywołało niespokojne reakcje nawet ze strony tych krajów Ameryki Łacińskiej, które utrzymują z USA bardzo dobre stosunki. Nawet niektórzy członkowie partii demokratycznej przyjęli niechętnie tę inicjatywę administracji Obamy, choć jej celem jest zapewnienie lepszej współpracy między siłami bezpieczeństwa Kolumbii a żołnierzami USA w walce z kartelami narkotykowymi. Clinton zapewniła na konferencji prasowej, że porozumienie między Waszyngtonem a Bogotą, które zostanie podpisane "w najbliższej przyszłości" ma na celu jedynie zapewnienie dostępu żołnierzom amerykańskim do baz wojskowych po to, by mogli wspólnie z lokalnymi jednostkami walczyć z terrorystami i handlarzami narkotyków. - To są realne zagrożenia, a Stany Zjednoczone chcą wspierać rząd Kolumbii w jego wysiłkach na rzecz zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim obywatelom - podkreśliła sekretarz stanu. - Ale USA nie mają i nie zamierzają mieć baz (wojskowych) w Kolumbii - dodała Clinton. Minister Bermudez powiedział dziennikarzom, że jego kraj chce rozwinąć współpracę z USA w kwestiach dotyczących walki z terrorystami i kartelami narkotykowymi. Dodał również, że taka współpraca będzie pomocna nie tylko dla Kolumbii, ale też całego regionu. Kolumbijczycy podkreślają, że umowa z Amerykanami na 10-letnie prawo do korzystania z ich baz wojskowych nie pociągnie za sobą zwiększenia militarnej obecności armii USA w ich kraju. Wojskowy i cywilny personel amerykański, który stacjonować będzie w tych bazach może liczyć - zgodnie z amerykańskim prawem - najwyżej 1400 osób. Prezydent Wenezueli Hugo Chavez nazwał tę inicjatywę poważnym zagrożeniem dla regionu, które może "spowodować wojnę" w Ameryce Łacińskiej. We wtorek administracja Obamy opublikowała dokument na temat planowanego porozumienia w sprawie baz, w którym podkreśla, że pozostaną one pod całkowitą kontrola Kolumbijczyków.