Podkreślił, że w tej chwili trudno jest odpowiedzieć na pytanie, kto może być odpowiedzialny za poniedziałkowy atak na uczestników maratonu w Bostonie. - To najtrudniejsze z pytań. W tej chwili trudno jest mówić, czy mamy do czynienia z terroryzmem, czy z terrorem związanym z masowym zabójstwem - powiedział Cieślak. - Rozgraniczam to dlatego, że jeżeli sprawca działał z pobudek irracjonalnych, to będziemy mieli do czynienia z czymś, czego nie klasyfikuję jako terroryzm, ponieważ nie ma tutaj celu politycznego czy światopoglądowego w tle - dodał ekspert. W jego ocenie, pomimo że wybuchy raniły ponad sto osób, to ładunek był ładunkiem słabym. - To może wynikać z tego, że komuś nie powiodła się konstrukcja tego ładunku, ale też z chęci ograniczenia ofiar, jeśli zamach miałby być gestem politycznym, czyli uderzeniem w administrację Baracka Obamy - powiedział Cieślak. Przypomniał, że 19 kwietnia przypada 18. rocznica zamachu w Oklahoma City. Sprawcą zamachu bombowego, w którym zginęło 168 osób był Timothy McVeigh. - To było zdarzenie, które ewidentnie jest elementem tego terroryzmu wewnętrznego w Stanach Zjednoczonych, który opiera się na swoistej nienawiści do administracji federalnej - powiedział ekspert. "Za zamachem w Bostonie może stać zagraniczna komórka terrorystyczna" Nie wykluczył, że za zamachem w Bostonie może stać zagraniczna komórka terrorystyczna, która działa na obszarze USA. - Materiały wybuchowe, którymi się posłużono, to nie są materiały, które dość trudno byłoby przemycić z zagranicy. To też jest cecha organizacji, które próbują działać w Stanach Zjednoczonych - powiedział Cieślak. - Dzisiaj bliżej chyba jest nam do oceny, że mamy do czynienia ze sprawcą, który pochodzi i mieszka w Stanach Zjednoczonych - dodał. W ocenie eksperta przy skonstruowaniu ładunków, które następnie raniły ponad 100 osób, sprawca mógł się posłużyć anfo, czyli rodzajem amonitu lub prochem czarnym. - Wynika to między innymi z dość dużej ilość białego dymu, który pojawił się bezpośrednio po wybuchu - wyjaśnił. Podkreślił, że "kula płomienia, którą obserwowaliśmy, choć pojawiła się na dość dużym przestrzennie obszarze, nie spowodowała niszczące fali kruszącej, która przy wojskowych materiałach (wybuchowych) doprowadziłaby do śmierci pewnie setki osób". Do dwóch niemal równoczesnych wybuchów doszło w Bostonie w poniedziałek po południu tuż obok mety słynnego maratonu bostońskiego, kiedy jego uczestnicy kończyli bieg; trzy godziny po tym, jak metę przekroczyli zwycięzcy. Zginęły co najmniej 3 osoby - w tym 8-letnie dziecko, a ponad 140 zostało rannych.