Wybitny himalaista, pierwszy człowiek w historii, który wszedł na szczyt Mount Everestu (8850 m) zimą (w 1980 roku wraz z Krzysztofem Wielickim), pierwszy Polak, który zdobył Koronę Ziemi, wraz z Górą Kościuszki, Piramidą Carstensza, Elbrusem i Mont Blanc był świadkiem śmierci kilku swych kolegów - wspinaczy. A jednak te dramaty nie zawróciły go z drogi w góry wysokie, podobnie jak wielu innych alpinistów. Co w mają w sobie niebotyczne szczyty, że są silniejsze od śmierci? Rok 1974 to pierwsza w karierze wyprawa 23-letniego wówczas Cichego w góry wysokie. Wyruszył w polsko-niemieckiej ekipie w Karakorum pod przewodnictwem Janusza Kurczaba. Podczas trwającej 35 dni ekspedycji dokonał pierwszego w historii wejścia na siedmiotysięcznik Shispare Sar. - Poznałem wtedy świat, wysokie góry, układy międzyludzkie, jakie panują na wyprawach, ale zetknąłem się także ze śmiercią. Na Shispare zginął jeden z niemieckich członków naszej ekipy. Mimo to pozytywne emocje związane z górami, pasja do nich, okazały się silniejsze. Dzięki nim wspinam się aż do dzisiaj - wspomniał Cichy. Jak zaznaczył, gdyby tragiczne wypadki miały tak ogromny wpływ na psychikę człowieka, to by się nikt nie wspinał, a on już w następnym roku nie wybrałby się na kolejną wyprawę do Karakorum. Pod kierownictwem Wandy Rutkiewicz wraz z Januszem Onyszkiewiczem i Krzysztofem Zdzitowieckim dotarł wtedy na ośmiotysięcznik Gaszerbrum II (8035 m) niezdobytą wcześniej ścianą północno-zachodnią. Było to pierwsze w historii wejście Polaków na ten szczyt, a jednocześnie został ustanowiony polski rekord wysokości. "Nie są w stanie zniechęcić" - Każdy człowiek na swój sposób przeżywa śmierć bliskich mu osób. W alpiniźmie jest to może absurdalnie, że najbardziej tragiczne wypadki nie są w stanie innych skutecznie zniechęcić do wspinaczki. Ja przeżyłem następny dramat bardzo szybko, bo już w 1978 roku, kiedy w nocy z 5 na 6 października zginął mój partner Andrzej Młynarczyk po zejściu lawiny w bazie u stóp Makalu (8481). Miał 31 lat, był tak jak ja absolwentem Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej. Cztery lata wcześniej brał ze mną udział w pierwszym wejściu na Shispare (7611 m) - mówił. Urodzony 14 listopada 1951 roku w Pruszkowie Cichy przyznał, że czasem dosłownie iskierka może wzniecić taki ogień, taką pasję, której nie da się ugasić, stłamsić. On w góry po raz pierwszy pojechał w 1969 roku, tuż przed maturą. Była to trzydniowa wycieczka z bratem w Tatry, podczas której zdobył swój pierwszy szczyt, Kopieniec Wielki. To właśnie tamten wyjazd otworzył przed nim świat marzeń o górach. - Wybraliśmy się wtedy w Tatry na bardzo krótko, a jedynym szczytem, na jaki wszedłem, był Kopieniec Wielki, coś ledwo ponad 1300 m. Ale sam widok gór był dla mnie tak fascynujący, że kiedy wracaliśmy, wiedziałem już, że będę się wspinał - powiedział. Niedawno przeżył kolejny dramat w Ameryce Południowej podczas wyprawy na położoną w Kordylierze Głównej Andów Aconcaguę (6962 m). - Mieszkający w Londynie 47-letni opolanin Jacek Krawczyński po raz piąty wyruszył ze mną w góry. Trzy lata temu, z uwagi na fatalne warunki w rejonie Aconcagui, wycofaliśmy się z wysokości 6300 m. Tym razem udało mu się zdobyć szczyt, a przed nim były tego dnia jeszcze dwie osoby z mojej grupy. Jacek schodził ostatni i poszedł starym, nieuczęszczanym już szlakiem. Na wysokości ok. 4 tys. utopił się w potoku - przypomniał. Jego partner z Mount Everestu Krzysztof Wielicki, kierownik obecnej wyprawy na Broad Peak, przed wylotem w Karakorum powiedział: "Jedziemy na front, wschodni front zimowy. Będę szczęśliwy jak się komuś uda wejść. Chciałbym przekazać swoje doświadczenie, podobnie jak Maciek. Góry są naszą pasją, to nasza ścieżka życia i nie wyobrażamy sobie bez nich życia. To choroba, z którą się umiera". Berbeka, Bielecki, Kowalski i Małek stanęli we wtorek na niezdobytym wcześniej zimą szczycie Broad Peak w Karakorum. Na początku schodzenia zaczęły się jednak problemy. 58-letni Berbeka i 27-letni Kowalski zostali uznani za zaginionych. W czwartek kierownik ekspedycji Krzysztof Wielicki powiedział, że nie ma już żadnych szans na ich uratowanie.