To nie pierwsze demonstracje przed Carrefourami. Do podobnych doszło 10 dni temu w dziewięciu chińskich miastach. W czwartek demonstracje odbyły się w trzech miastach - Changsha (centrum), Fuzhou (południowy wschód) i Shenyang (północny wschód). Protestujący trzymali chińskie flagi i transparenty z hasłami: "Popierajcie igrzyska" czy "Jedność to siła". Do akcji spontanicznie dołączali się przechodnie - relacjonowała chińska agencja Xinhua. Środki bezpieczeństwa zaostrzono też w sklepach w Pekinie i Szanghaju, ale większości klientów nie przeszkodziło to w zwykłych zakupach. W Pekinie siedem osób aresztowano. Sieć Carrefour stała się w Chinach obiektem ataków od czasu paryskiej sztafety olimpijskiej, w czasie której antychińscy demonstranci kilkakrotnie próbowali zgasić ogień olimpijski. Trasę sztafety trzeba było skrócić. W internecie pojawiły się ponadto oskarżenia, że firma finansuje dalajlamę, czemu zaprzeczył szef sieci. Do protestów w Święto Pracy i bojkotu sieci chińscy internauci nawoływali już od jakiegoś czasu. Nacjonalistyczne nastroje próbowały łagodzić chińskie władze, chwaląc sposób, w jaki sieć pracuje w Kraju Środka i dziękując za popieranie igrzysk. Państwowa telewizja CCTV cytowała niewymienionego z nazwiska przedstawiciela ministerstwa handlu, który podkreślał, że 99 proc. z 40 tys. personelu Carrefoura to Chińczycy, a 95 proc. sprzedawanych w sklepach towarów wyprodukowano w Chinach. Rzecznik chińskiego MSZ mówił w wywiadzie dla Reutera, że Chińczycy nie czują nienawiści do Francji, a jedynie konsternację w związku z tym, co wydarzyło się w Paryżu.