Od soboty sprzeciw wobec surowym restrykcjom i lockdownom wyrażają mieszkańcy co najmniej siedmiu miast, w tym m.in. Pekinu i Szanghaju. Setki studentów z uniwersytetu Tsinghua w Pekinie dołączyły do demonstracji. Chiny a lockdown. Protesty w całym kraju Tłumy niosły transparenty z antyreżimowymi hasłami. Nawoływali również do demokracji i wolności słowa. Z kolei w Szanghaju ludzie zgromadzeni przy ulicy Wulumuqi Zhonglu krzyczeli "Chcemy wolności". Z opublikowanych w sieci nagrań wynika, że domagali się również odsunięcia od władzy Komunistycznej Partii Chin i jej sekretarza generalnego Xi Jinpinga oraz w niecenzuralnych słowach krytykowali utrzymywaną przez władze politykę "zero covid". Protesty w Chinach. Policja atakuje manifestantów Na filmach, które trafiają do sieci, widać także, jak policja atakuje protestujących. Aresztowani są umieszczani w autobusach. Między policją a demonstrantami dochodzi do starć. Rozwścieczony tłum niszczy metalowe ogrodzenia i barykady. Funkcjonariusze użyli m.in. pałek i gazu łzawiącego do rozpędzenia zgromadzeń. "Daily Mail" zwraca uwagę, że do największej demonstracji doszło w Szanghaju, gdzie mieszka 26 milionów ludzi. Jeden ze świadków relacjonował, że policja użyła gazu pieprzowego przeciwko ok. 300 demonstrantom. Jednak zachodni dziennikarze twierdzą, że liczba potraktowanych gazem manifestantów idzie w tysiące. Protesty wybuchły po tragicznym pożarze, do którego doszło w jednym z wieżowców w Urumczi stolicy regionu Sinciang. Zginęło wówczas 10 osób, które zostały zamknięte w budynkach w ramach lockdownu przeciwko COVID-19. W piątek wieczorem na ulice Urumczi wyszły setki osób, rozgniewanych w związku z pożarem i protestujących przeciwko lockdownom. - Mogą zamknąć miasto, ale blokowanie wyjścia ewakuacyjnego nie jest w porządku (...) Jesteśmy ludźmi, nie zwierzętami - powiedział dziennikowi "Financial Times" jeden z uczestników protestu. W Urumczi mieszkają cztery miliony osób. Wiele z nich nie może opuścić swoich domów od ponad stu dni. Chiny: Największe protesty od lat "Daily Mail" zwraca uwagę, że to największe antyrządowe protesty od czasu masakry na placu Tiananmen w 1989 r. Również BBC pisze, że "akty sprzeciwu nie są w Chinach niczym niezwykłym. Na przestrzeni lat spontaniczne, lokalne akty sprzeciwu były wywołane przez szereg różnych problemów: od toksycznych zanieczyszczeń po nielegalne zawłaszczanie ziem lub złe traktowanie obywateli przez policję. Ale tym razem jest inaczej". Media zauważają także, że protesty w Sinciangu są szczególnie ryzykowne po represjach wobec Ujgurów i innych, głównie muzułmańskich mniejszości etnicznych w Chinach. Większość protestujących na filmach to członkowie dominującej w Chinach grupy etnicznej Han. Ujgurka z Urumczi mówiła dziennikarzom, że Ujgurzy boją się wyjść na ulice. - Chińczycy Han wiedzą, że nie zostaną ukarani, jeśli będą wypowiadać się przeciwko lockdownowi - powiedziała kobieta, która poprosiła o zachowanie anonimowości z obawy przed odwetem. - Ujgurzy są inni. Jeśli ośmielimy się mówić takie rzeczy, trafimy do więzienia lub do obozu - dodała.