Li Tianyi, syn znanego z występów muzycznych generała Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej Li Shuangjianga, w ubiegłym tygodniu w Pekinie wjechał swoim podrasowanym BMW w inny samochód. Następnie on i jego kolega, prowadzący inny luksusowy pojazd, wysiedli i pobili parę, z którą młody Li miał stłuczkę. Krzyczeli przy tym do przyglądających się całej sytuacji przechodniów, by "nie ważyli się dzwonić na 110", które jest w Chinach numerem alarmowym - relacjonują chińskie media. 15-letni Li nie miał prawa jazdy, a jego kolega prowadził samochód, którego rejestracja wskazywała, że jest to pojazd uprzywilejowany. Policja niechętnie kontroluje samochody z takimi rejestracjami, chociaż według chińskich mediów akurat ta była fałszywa. Generał i jego syn stali się po tym zdarzeniu najnowszym celem ataków i skarg, na to że dzieci uprzywilejowanej elity Partii Komunistycznej mogą bezkarnie łamać prawo dzięki wpływowym rodzicom. Obaj młodzieńcy zostali zatrzymani pod zarzutem "sprawiania kłopotów". Wielu chińskich internautów domaga się dla nich surowych kar. "Jak młody człowiek może być tak arogancki i pozbawiony sumienia" - pisze autor jednego z komentarzy na popularnym w Chinach mikroblogu sina.com. "Masz wpływowych rodziców, więc możesz robić co ci się podoba? Nikt nie zadzwoni po policję" - dodaje inny internauta, cytowany przez Reutera. 72-letni Li Shuangjiang, przeprosił za działania swojego syna i obiecał odszkodowania dla zaatakowanej pary. W ubiegłym roku chiński sąd skazał 22-latka, który potrącił studentkę na jednym z uniwersytetów na północy kraju na sześć lat więzienia. Po zdarzeniu kierowca krzyczał: "Pozwij mnie, jeśli masz odwagę. Mój ojciec to Li Gang!". Młody kierowca został aresztowany, gdy w internecie wybuchła fala oburzenia, którą wzniecili studenci. Li Gang był wiceszefem policji w prowincji. Od tego czasu ostrzeżenia jego syna stały się w Chinach synonimem niechęci władz do konfrontacji z wpływowymi rodzinami.