Około 50 protybetańskich manifestantów aresztowano w Nepalu. Jak wynika z doniesień władz tybetańskich na wygnaniu, do tej pory w wyniku starć w Tybecie śmierć poniosło w sumie co najmniej 99 osób. Chińskie władze utrzymują, że w protestach zginęło 16 osób. - Dzisiaj rano w Machu (w prowincji Gansu) była manifestacja i policja strzelała do protestujących - powiedział we wtorek rzecznik administracji tybetańskiej na wygnaniu Thubten Samphel. Jak pisze Agencja France Presse do antychińskich demonstracji doszło również w innych rejonach północno-zachodnich Chin, gdzie mieszka mniejszość tybetańska. Tybetańskie Centrum na rzecz Praw Człowieka i Demokracji z siedzibą w Indiach poinformowało, że w Sedzie, w chińskiej prowincji Syczuan na ulice wyszło około tysiąca ludzi. Według tej organizacji sytuacja tam jest "wyjątkowo napięta". Tymczasem około 200 Tybetańczyków i mnichów buddyjskich wzięło we wtorek udział w demonstracji w stolicy Nepalu, Katmandu, domagając się śledztwa ONZ w sprawie ostatnich wydarzeń w Tybecie. Jak wynika z doniesień świadków, policja aresztowała 50 osób, które nie chciały opuścić miejsca protestu. Nie jest jasne, czy zostaną im postawione jakieś zarzuty, ale większość zatrzymanych w ostatnich dniach w podobnych protestach wypuszczono. To już trzecia tego typu demonstracja w pobliżu siedziby ONZ w stolicy Nepalu. Tymczasem duchowy i świecki przywódca Tybetańczyków Dalajlama XIV zapowiedział we wtorek, że ustąpi z funkcji szefa rządu na uchodźstwie, jeśli przemoc w Tybecie wymknie się spod kontroli. - Jeśli sprawy wymkną się spod kontroli, wówczas jedyną moją opcją będzie całkowita dymisja - powiedział na konferencji prasowej w Dharamśali. W zeszłym tygodniu w Lhasie w 49. rocznicę krwawego stłumienia tybetańskiego powstania przeciwko Chinom i ucieczki dalajlamy mnisi buddyjscy zorganizowali pokojowe marsze. W kolejnych dniach przerodziły się one w największe od 20 lat antychińskie zamieszki.