Do zamieszek doszło w Lungan, prefekturze miejskiej, gdzie 1,8 mln ludzi straciło dach nad głową w rezultacie majowego trzęsienia ziemi, którego epicentrum znajdowało się w sąsiedniej prowincji Syczuan. W poniedziałek do Lungan przybyło około 30 osób z mniejszej jednostki terytorialnej z petycją przeciwko zajęciu ich domów i ziemi pod inwestycje. Pokojowo nastawionych uczestników protestu sprowokowała - według miejscowych - milicja, która użyła pałek i gazu łzawiącego. Wtedy tłum zaczął ciskać kamieniami i innymi przedmiotami w milicjantów oraz podpalać milicyjne wozy. W zamieszkach rannych zostało 71 milicjantów i trzech dziennikarzy lokalnej telewizji - podał szef partii komunistycznej w regionie, Li Xuechun. Według niego w protestach uczestniczyły ponad dwa tysiące ludzi. Miejscowi podają większą liczbę. Szkody - według Li - wyceniono na około 5 mln juanów (731 tys. dolarów). W milicja nadal pilnowała rządowych budynków. Według agencji Reutera, wiele spośród wpisów na blogach internetowych, które dotyczyły zamieszek, zostało skasowanych. W Chinach coraz częściej dochodzi do podobnych sytuacji, gdy mieszkańcy występują przeciwko krzywdzącym ich decyzjom. Konflikty spowodowane wywłaszczeniami są bardzo liczne. Z uwagi na kryzys gospodarczy, który dotarł do Chin i spowodował m.in. zamykanie licznych zakładów produkcyjnych, chińskie władze centralne zalecają, by na prowincji starać się nie dopuszczać do wybuchu konfliktów społecznych. Jak podała agencja AFP, chiński minister bezpieczeństwa publicznego Meng Jianzhu nakazał, by milicja zachowała "pełną świadomość wyzwań, jakie przyniósł światowy kryzys finansowy", i unikała stosowania "przesadnych środków wobec masowych wystąpień".