Przyczyną zamieszek było ogłoszenie w ubiegły wtorek przez Tokio decyzji o odkupieniu od prywatnych japońskich właścicieli bezludnych wysp na Morzu Południowochińskim, do których pretensje roszczą sobie zarówno Chiny, jak i Japonia. Pekin określił ten krok jako "prowokacyjne pogwałcenie" jego suwerenności. Do zamieszek dochodziło sporadycznie przez cały tydzień, ale protesty znacznie zyskały na sile, gdy Pekin wysłał na sporne terytorium sześć jednostek rozpoznawczych. Ludzie wyszli na ulice, gdyż postawę rządu uznali taką reakcję za zbyt pobłażliwą. W niektórych miastach uczestnicy antyjapońskich protestów krytykowali również obecną w kraju cenzurę mediów, korupcję urzędników państwowych i jednopartyjny system polityczny. W sobotę w Pekinie dwutysięczny tłum obrzucił kamieniami, butelkami i jajkami budynki japońskiej ambasady oraz starł się z oddziałami policji. Demonstracje w stolicy kontynuowano w niedzielę, ale ich nasilenie było mniejsze. Przez weekend w co najmniej pięciu chińskich miastach rozwścieczony tłum plądrował japońskie sklepy i restauracje oraz niszczył samochody japońskich marek. W portowym mieście Qingdao, w prowincji Shandong, protestujący włamali się do budynków ponad 10 japońskich firm. O zniszczeniach na terenie swoich przedstawicielstw poinformowały m.in. Panasonic i Toyota. W niedzielę japoński konsulat w Kantonie otoczyło co najmniej 10 tys. osób. Tłum skandował: "Wyspy Diaoyu należą do Chin" i śpiewał chiński hymn. Protestujący do wieczora bezskutecznie usiłowali sforsować policyjne kordony strzegące dostępu do konsulatu. Wokół budynku oraz w pobliżu japońskich sklepów i restauracji w Kantonie porządku pilnowało co najmniej kilka tysięcy uzbrojonych w pałki i tarcze funkcjonariuszy. Przez centrum miasta przeszła również demonstracja, na czele której niesiono chińską flagę i portret przewodniczącego Mao Zedonga - twórcy partii komunistycznej i przywódcy kraju w latach 1949-1976. Lekkie obrażenia odniósł mężczyzna, którego tłum wziął za Japończyka, i dopiero po krótkiej szarpaninie udało mu się wyjaśnić, że jest Chińczykiem. Według protestujących, chiński rząd traktuje Japonię zbyt pobłażliwie. "Ludzie są coraz bardziej zdenerwowani. Jeżeli rząd nie zrobi nic w sprawie wysp, sytuacja w kraju będzie się tylko pogarszać" - ocenił w rozmowie z PAP jeden z uczestników demonstracji w Kantonie, domagając się natychmiastowego wysłania wojsk na sporne tereny. Antyjapońskie protesty są dla części biorących w nich udział osób metodą okazywania niezadowolenia, którego źródłem nie jest wyłącznie konflikt terytorialny z Japonią. "Gniew ludzi skierowany jest przeciwko Japończykom, ale też przeciwko naszemu rządowi. Oczywiście, w Chinach nie możemy otwarcie protestować przeciwko rządowi, dlatego sprawa wysp Diaoyu jest dla ludzi okazją do wyładowania frustracji" - powiedział PAP inny uczestnik demonstracji. "Chińskie media mówią jednym głosem. Nie chcą informować o naszych protestach. Nie wspominają o krzywdach, których Chińczycy doznali od Japonii w czasie drugiej wojny światowej. Chcą załagodzić spór. Do niedawna informacje na te tematy była dla nas zupełnie niedostępne. Również teraz reportaże z Hongkongu są cenzurowane, ale coraz więcej ludzi samodzielnie poszukuje prawdy" - dodał. Protestujący nawoływali do całkowitego bojkotu japońskich towarów. "Za każdy tysiąc juanów wydany przez nas na japońskie produkty, oni mogą kupić amunicję i wykorzystać ją przeciwko nam" - powiedział PAP jeden z demonstrantów. Premier Japonii Yoshihiko Noda zaapelował w niedzielę do władz chińskich, domagając się zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom japońskim przebywającym w Chinach oraz ochrony interesów gospodarczych Japonii. Również w niedzielę, po trzech dniach pobytu w szpitalu, zmarł w Tokio desygnowany na nowego japońskiego ambasadora w Chinach Shinichi Nishimiya. Na stanowisku miał zastąpić Uichiro Niwę. Dokładna przyczyna śmierci dyplomaty nie została jeszcze ustalona. Wiele wskazuje na to, że antyjapońskie protesty w Chinach będą kontynuowane. Mogą się one nasilić we wtorek, gdyż na ten dzień przypada rocznica incydentu mukdeńskiego - prowokacji, od której zaczęła się japońska inwazja na Mandżurię w 1931 roku. Nastroje antyjapońskie są w Chinach bardzo silne od czasu drugiej wojny światowej. Japończycy zaatakowali wtedy Chiny i przez długi czas okupowali ich terytorium, dopuszczając się przy tym okrucieństw, takich jak masakra co najmniej 200 tys. cywilów w Nankinie czy eksperymenty na ludziach wykonywane w słynnej Jednostce 731. Bezludne wyspy, nazywane przez Japończyków Senkaku, od lat administrowane są przez Tokio. Roszczenia do nich zgłaszają Chińczycy, którzy nazywają je Diaoyu. Spór o wyspy toczy się również z Tajwanem, który używa nazwy Tiaoyutai. Wyspy znajdują się w pobliżu bogatych łowisk i prawdopodobnie dużych złóż ropy naftowej i gazu.