Chiński as w rękawie i "najbardziej drażliwy temat". Kto wyjdzie zwycięsko z pojedynku Chin i USA?
Chińczycy mają asa w rękawie i dobrze o tym wiedzą. Tymczasem Donald Trump może dla spokoju na rynkach poświęcić jeden z najbardziej drażliwych dla chińskich władz tematów. Z czym do rozmowy usiądą Xi Jinping i prezydent Stanów Zjednoczonych?

W czwartek w południowokoreańskim mieście Busan dojdzie do jednego z najważniejszych w tym roku wydarzeń w polityce międzynarodowej. Na marginesie szczytu APEC - Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku - spotkają się przywódcy dwóch najbardziej wpływowych państw świata - Chin i Stanów Zjednoczonych.
Ustalenia dotyczące szczegółów jutrzejszych rozmów trwają do ostatniej chwili. Stawką w grze jest nie tylko przyszłość relacji chińsko-amerykańskich, ale - jakkolwiek nie zabrzmi to pompatycznie - przede wszystkim stabilność międzynarodowych rynków finansowych i bezpieczeństwo łańcuchów dostaw.
Problemów i nierozwiązanych spraw w relacjach Pekinu i Waszyngtonu jest wiele. Ten najważniejszy - to negocjowana od miesięcy umowa handlowa, która oddalić ma widmo eskalacji wojny celnej.
Cła, cła, cła i... wycofywanie się rakiem
W weekend w Kuala Lumpur delegacje Stanów Zjednoczonych i Chin po raz piąty usiadły do stołu rozmów, starając się wypracować ramy porozumienia handlowego. Chiny jako jedyne państwo nie ugięło się pod naporem wprowadzanych przez administrację Trumpa taryf celnych. Pekin odpowiadał cłami odwetowymi, co w pewnym momencie doprowadziło do sytuacji, w której na część towarów z Chin w USA obowiązywały 250 proc. cła.
W starciu z Chińczykami, dla których kulturowo koncepcja "utraty twarzy" - czyli wstydu, poniżenia lub nadwątlenia autorytetu - jest jedną z podstaw relacji, od międzyludzkich po świat wielkiej polityki, Trump nie wychodził obronną ręką.
Kiedy amerykańskie cła na chińskie towary ponownie poszybowały w górę, chińskie ministerstwo handlu wydało studzące Waszyngton oświadczenie, że cła na towary z USA - bez względu na to, co będzie robił Trump - zatrzymują się na poziomie 125 proc., bo i tak czyni to eksport nieopłacalnym.
Amerykanie rakiem i po cichu musieli sami wycofywać się z części ceł, kiedy okazał się, że cena produkowanych w Chinach produktów firmy Apple w sklepach od wschodniego po zachodnie wybrzeże USA także wzrośnie o stawkę narzuconą przez Trumpa.
Amerykański wyborca Trumpa, który tak jak on w Chinach widzi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych, wzrostu cen "flagowych" amerykańskich towarów o 100 proc. mógłby jednak nie zrozumieć.
Chiński as w rękawie
Wojna celna paradoksalnie wzmocniła Chiny. Nieprzewidywalność Trumpa Chińczycy skutecznie wykorzystali na potrzebę polityki wewnętrznej. Ameryka, która i tak przedstawiana jest jako ikona "zgniłego Zachodu" i największe zagrożenie dla rozwoju Chin, teraz sama dała argumenty do tego, żeby jeszcze więcej Chińczyków uwierzyło, że Trump chce zniszczyć Chiny.
Warto przypomnieć, jak z dnia na dzień dziesiątki tysięcy młodych obywateli Chińskiej Republiki Ludowej studiujących w USA, zostało zmuszonych do opuszczenia uczelni i zmiany życiowych planów. We wrześniu nastąpił zaś nieoczekiwany i całkowity zwrot akcji, kiedy Donald Trump zapowiedział wydanie młodym Chińczykom 600 000 wiz studenckich.
Chiny wiedziały, że posiadają potężny argument w negocjacjach z USA - dostęp do metali ziem rzadkich. Nerwowe reakcje Trumpa na próby ograniczenia ich eksportu przez Chiny - zapowiedź dodatkowych 100 proc. ceł na "wszystko z Chin" - upewniły tylko Pekin w strategiach negocjacyjnych z pogranicza szantażu i blefu. Nieprzypadkowo wprowadzenie restrykcji eksportowych minerałów krytycznych ogłoszono przed ostatnią rundą negocjacji handlowych.
Półprzewodniki i półsukcesy
Tak jak metale ziem rzadkich dla USA, tak elementem szantażu politycznego wobec Chin stały się amerykańskie ograniczenia w eksporcie półprzewodników. Z jednej strony Amerykanie nie chcą, aby pozostający w tej dziedzinie kilka długości za konkurencją Pekin przyspieszył rozwój własnych mikroprocesorów. Z drugiej - zdają sobie sprawę z tego, że jeśli porozumienie handlowe ma być korzystne dla obu stron - Waszyngton będzie musiał pójść na ustępstwa i poluzować ograniczenia eksportowe.
Donald Trump zapowiada, że w czwartek dojdzie do zawarcia porozumienia "dobrego dla obu stron". Rozmowy potrwają około 3-4 godzin. W geście dobrej woli Donald Trump zapowiedział już zniesienie części dodatkowych ceł wprowadzonych wobec Chin w ramach walki z importem fentanylu do USA.
To śmiercionośny narkotyk, do którego produkcji komponenty trafiały do Stanów Zjednoczonych właśnie z Chin. Chińczycy już dziś zapowiedzieli zaś, że i tak zamierzają dalej pomagać Ameryce w walce z problemem narkotyków. Tu warto wspomnieć, że w Państwie Środka przepisy antynarkotykowe są jednymi z najostrzejszych na świecie, z karą śmierci włącznie.
Chińczycy, którzy spotkanie Xi-Trump potwierdzili na mniej niż 24 godziny przed jego rozpoczęciem, ostrożniej formułują komentarze. Zwracają uwagę na to, że Amerykanie mnożyli "żądania", a Chiny muszą "bronić swoich praw i interesów".
Poświęcić Tajwan w imię spokoju
Zapytany dziś, czy na agendzie rozmów w Busan będzie jeden z najbardziej drażliwych tematów dla chińskich władz - czyli kwestia Tajwanu, Donald Trump odpowiedział wymijająco, że "jeszcze nie jest pewien". Chińczyków drażnią dostawy amerykańskiego uzbrojenia na wyspę. Sami dolewają oliwy do ognia potencjalnego konfliktu na skalę światową takimi wypowiedziami jak ta z dzisiaj, że "absolutnie nie wykluczają użycia siły wobec Tajwanu".
Pekin uznaje Tajwan za część własnego terytorium, jednakże de facto nie ma nad nim żadnej kontroli. Chińskie wojsko coraz agresywniej manifestuje zaś swoją gotowość do ewentualnej inwazji. Xi Jinping, dla którego "pokojowe zjednoczenie" "wszystkich chińskich terytoriów" to kluczowa kwestia, wie, że zajęcie Tajwanu to bezwzględnie czerwona linia narysowana przez Trumpa. Chińczycy uczą się reakcji świata na rosyjską inwazję na Ukrainę i stawiają na samowystarczalność własnej gospodarki.
Problemów w relacjach Chin i USA jest tak wiele, że w tej chwili Trump będzie skłonny porzucić rozmowy o Tajwanie w imię ogłoszenia sukcesu porozumienia handlowego.
Rywalizacja potęguje polaryzację
Chińsko-amerykańska rywalizacja sprawia, że świat ulega coraz większej polaryzacji. Negocjując porozumienia handlowe z Japończykami czy Koreańczykami - czyli największymi sojusznikami USA w regionie - Trump uzależniał zmniejszenie taryf celnych m.in. od zmniejszenia współpracy handlowej tych krajów z Chinami.
Chiński szantaż w kwestii metali ziem rzadkich sprawił, że podczas azjatyckiego tournée Trumpa, Stany Zjednoczone zawarły umowy o współpracy w sprawie dostępu do minerałów krytycznych m.in. z Japonią, Malezją i Tajlandią. Kto nie z nami, ten przeciw nam - uważa amerykańska administracja. Widzą to także chińskie władze, które zachęcone brutalną polityką celną Trumpa same montują koalicję państw "globalnego południa", które miałyby rozpocząć zmianę porządku międzynarodowego. Brzmi groźnie, szczególnie jeśli "mózgiem" projektu jest Pekin.
Czy Donald Trump zdaje sobie sprawę z tego, że negocjacje z Chińczykami nie powinny przebiegać według jego własnych schematów stosowanych wobec pozostałych państw? Warto przypomnieć, że w amerykańskim Departamencie Stanu zwolniono większość doświadczonych urzędników odpowiedzialnych za relacje chińsko-amerykańskie, a według dyplomatycznych plotek problematyczne jest znalezienie w składzie obecnej administracji osób mogących bez potrzeby zatrudniania tłumacza przejrzeć chińskie wersje dokumentów ważnych także dla losów całego świata.
Dla Interii z Dżakarty Tomasz Sajewicz



















