Tajemnicze wezwania do organizowania wieców w Chinach, pojawiające się na internetowych portalach społecznościowych, zakończyły się niepowodzeniem, choć zagraniczne media zjawiały się w wyznaczonych miejscach, by sprawdzić, co się tam dzieje. Chociaż nie doszło do dużych demonstracji, w jednym z zaproponowanych punktów zatrzymano co najmniej jednego działacza. Również co najmniej jeden dziennikarz został zaatakowany przez nieznanych mężczyzn, kiedy próbował nadać relację z takiego miejsca. Kilku innych było nękanych przez policję, która skonfiskowała ich sprzęt i wykasowała nagrania. Europejski dziennikarz, który prosił o niepodawanie jego nazwiska, gdyż może utrudnić mu to uzyskanie w przyszłości wizy, powiedział w czwartek, że policja zagroziła mu nieokreślonymi bliżej konsekwencjami, jeśli jeszcze raz pójdzie na handlową ulice Wangfujing w Pekinie. Dodał, że podobne rozmowy z policją mieli inni korespondenci. Klub Korespondentów Zagranicznych w Chinach napisał w oświadczeniu, że niektórzy dziennikarze zgłaszali, iż oskarżano ich o "próbę wzniecenia rewolucji, zakłócanie spokoju w Chinach i stwarzanie trudności". Dziennikarz agencji Associated Press, z którym w czwartek rozmawiała policja, relacjonuje, że powiedziano mu, iż jego akredytacja może zostać cofnięta, jeśli pójdzie na Wangfujing bez odpowiedniego zezwolenia. Jak pisze AP doniesienia te sygnalizują zaostrzenie polityki informacyjnej w Chinach, którą złagodzono przez igrzyskami olimpijskimi w 2008 roku, pozwalając dziennikarzom na swobodne podróżowanie i rozmowę z każdym, kto się na to zgodzi. Agencja przypomina też, że reguły te nie obowiązywały w niektórych regionach kraju, jak np. Tybet. Anonimowi organizatorzy wezwali dwa tygodnie temu przez internet mieszkańców Chin, by co niedzielę zbierali się na pokojowych wiecach. Apelowali o przeprowadzenie w Chinach jaśminowej rewolucji, jak nazwano wcześniej wystąpienia w Tunezji, które doprowadziły do ustąpienia prezydenta tego kraju Zina el-Abidina Ben Alego oraz podobnych protestów w świecie arabskim.