Około 150 osób - reprezentujących czeski parlament, dyplomację, biznes i naukę - uczestniczyło w minionym tygodniu w rozmowach z Tajwańczykami. Jeszcze żaden kraj Europy Środkowej nie poszedł tak daleko we wspieraniu azjatyckiej wyspy, która od 1949 roku ma wprawdzie własny rząd, ale przez Chiny uważana jest za zbuntowaną prowincję. Delegacji, która spędziła na Tajwanie sześć dni, przewodziła marszałkini niższej izby parlamentu Czech, Markéta Pekarová Adamová. Przed tajwańskimi politykami wygłosiła przemówienie, w którym porównała sytuację, w jakiej się znaleźli, do wydarzeń w Czechosłowacji z 1968, gdy do kraju wkroczyły kierowane przez Związek Radziecki wojska Układu Warszawskiego. Adamová dodała, że walka Tajpej i Pragi o "obronę swobód demokratycznych, praw człowieka i podobnych wartości będzie zawsze trwała i nie zakończy się nigdy". Zadeklarowała też, że Czesi będą wspierali Tajwan "w każdych okolicznościach". W czesko-tajwańskich rozmowach równie ważne co deklaracje i obrona demokratycznych wartości są bezpieczeństwo i interesy. Choć oficjalnie rząd w Pradze - podobnie jak większość innych rządów świata - nie uznaje Tajwanu za niepodległe państwo, to kalkuluje, że bliskie relacje z demokratyczną wyspą opłacą mu się bardziej, niż ścisłe przestrzeganie pekińskiej polityki "jednych Chin", zgodnie z którą tylko władze w Pekinie mają prawo reprezentować na świecie chiński naród. Czesi w Tajpej - Silnym motywem przewodnim wizyty Czechów była współpraca dwóch wolnych krajów hołdujących podobnym wartościom. Obie strony podkreślają obronę demokracji jako ważny aspekt swojej tożsamości i polityki zagranicznej - mówi Interii Matej Šimalčík, szef Środkowoeuropejskiego Instytutu Studiów Azjatyckich (CEIAS). Jak dodaje, Tajwanowi zbliżenie z Czechami pomaga wzmocnić swój wizerunek jako "szanowanego kraju", który pomimo kurczącego się zasobu sojuszników potrafi budować partnerstwo z innymi. O ile dla Tajwanu kluczowe są sprawy polityczne i wizerunkowe, to nad Wełtawą marcowa misja w Tajpej wiąże się z oczekiwaniami korzyści ekonomicznych. Dr Ivana Karásková, analityczka w praskim think tanku Stowarzyszenie Spraw Międzynarodowych, wyjaśnia, że Czechom, którzy widzą wyspę w Azji Wschodniej jako wysoko rozwiniętą gospodarkę, zależy na wzmocnieniu wymiany handlowej i na tajwańskich inwestycjach, także w sektor wysokich technologii. Z drugiej strony Chiny, coraz częściej widziane jako autorytarny reżim i zagrożenie dla europejskiego bezpieczeństwa, budzą w Pradze coraz większe obawy. Rozczarowani Państwem Środka W 2012 roku Chiny i kraje Europy Środkowej oraz Bałkanów powołały wspólny format współpracy, który od początkowej liczby członków zaczęto nazywać "16+1". Dla Pekinu był to kolejny sposób na rozbudowę sieci współzależności między Chinami i krajami Starego Kontynentu. Państwa uboższej części Europy liczyły ze swojej strony na zwiększone inwestycje, dochody z handlu oraz tranzytu azjatyckich towarów. Po kilku latach okazało się jednak, że współpraca z Chinami nie spełniła środkowoeuropejskich nadziei. - Chociaż Chińczycy nic konkretnego nie obiecali, to "16+1" poważnie rozminęło się z oczekiwaniami wszystkich uczestników - mówi w rozmowie z Interią Paweł Behrendt, analityk ds. obronności i Dalekiego Wschodu z Instytutu Boyma. - W latach 2012-2017 chińskie inwestycje bezpośrednie w państwach formatu wyniosły około 15 mld dolarów, z czego najwięcej - 2,5 mld - przypadło na Węgry. W Polsce Chińczycy zainwestowali około miliarda dolarów. Handel naszego regionu z Chinami dynamiczniej rozwijał się przed powołaniem forum z Chinami, niż po nim - podkreśla Behrendt. Niewielką skalę chińskiego zaangażowania w centrum kontynentu najlepiej pokazują inwestycje w Europie Zachodniej. Według firmy doradczej Rhodium Group i amerykańskiego Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) w latach 2000-2016 Chiny zainwestowały ponad 28 mld dolarów w Wielkiej Brytanii, w Niemczech 22,37 mld USD, zaś we Włoszech - 15 mld USD. Paweł Behrendt wskazuje, że najważniejszym partnerem państw Europy Środkowo-Wschodniej pozostają Niemcy, a w zakresie usług dużo większe znaczenie od Chin mają Stany Zjednoczone. W 2020 roku nawet prochiński prezydent Czech Miloš Zeman stwierdził publicznie, że Chiny nie wywiązały się ze swoich obietnic inwestycji w gospodarkę jego kraju. Rok później grupę "16+1" opuściły państwa bałtyckie, najpierw Litwa, później Estonia i Łotwa. Litewski minister spraw zagranicznych Gabrielius Landsbergis stwierdził, że współpraca z Chinami nie przyniosła krajowi "prawie żadnych korzyści". Uznał też, że format zrzeszający Chiny i kraje Europy Środkowo-Wschodniej tworzy na kontynencie podziały, a Unia Europejska powinna angażować się we współpracę z Chinami wspólnie. Paweł Behrendt przypomina, że polityka zbliżenia z Chinami, forsowana przez czeskiego prezydenta Zemana, skompromitowała się w oczach obywateli. - Praktycznie wszystkie inwestycje promowane przez Zemana kończyły się w atmosferze skandalu. Dla opinii publicznej miarka się przebrała, gdy ambasada ChRL, za pośrednictwem podstawionej firmy, sfinansowała konferencję na Uniwersytecie Karola - mówi Paweł Behrendt. W tym samym czasie wizerunek rządu w Pekinie zaczął się w Europie gwałtownie pogarszać. Przyczyniły się do tego wątpliwości co do bezpieczeństwa technologii dostarczanych przez chińskie firmy, zobowiązane do ścisłej współpracy ze swoim rządem. Do tego doszło otwarte wsparcie, jakiego Chiny udzieliły Rosji po jej inwazji na Ukrainę. - Wojna w Ukrainie i atmosfera panująca w Unii Europejskiej każą być ostrożniejszym przy zwiększaniu zależności od krajów o autorytarnych rządach - mówi Ivana Karásková. Szczególną nieufność Chiny zaczęły budzić w Pradze. Pekin grozi Europejczykom W 2019 roku władze czeskiej stolicy zdecydowały o odebraniu Pekinowi statusu miasta partnerskiego. Kością niezgody okazał się zapis o polityce "jednych Chin", na którego zawarcie w umowie partnerskiej nalegał pekiński ratusz. Prażanie uznali, że w porozumieniach między miastami nie ma miejsca na chińskie ambicje geopolityczne. Gdy rok później prascy włodarze zawarli umowę o współpracy z Tajpej, relacje zerwał z nimi z kolei Szanghaj. Prawdziwą wściekłość chińskich władz wywołała jednak dopiero wizyta na Tajwanie, którą w 2020 roku złożył przewodniczący czeskiego senatu, Miloš Vystrčil. Wśród członków kilkudziesięcioosobowej delegacji był także ówczesny burmistrz Pragi Zdeněk Hřib, który już wcześniej irytował Pekin, spotykając się z chińskimi dysydentami i krytykując łamanie przez Chiny praw człowieka. "Jestem Tajwańczykiem" - zadeklarował Vystrčil po czesku i po mandaryńsku podczas przemowy w Tajpej, za co nagrodzono go długimi owacjami na stojąco. Przebywający akurat w Berlinie minister spraw zagranicznych Chin Wang Yi zwrócił się do Vystrčila, mówiąc, że ten "przekroczył czerwoną linię" i zapłaci za to "wysoką cenę". Chiny nie będą tolerowały "otwartej prowokacji" - dodał. Wangowi wtórował rzecznik chińskiej dyplomacji Zhao Lijian: "Stanowczo potępiamy i jesteśmy poważnie zaniepokojeni celowym naruszeniem suwerenności Chin przez antychińskie siły w Republice Czeskiej i rażącą ingerencją w wewnętrzne sprawy Chin. (...) Ktokolwiek narusza zasadę Jednych Chin, czyni z siebie wroga 1,4 mld Chińczyków" - stwierdził. Rzekome próby wymuszenia niepodległości Tajwanu określił jako "skazane na klęskę". Komentarze chińskich dyplomatów spotkały się jednak z gwałtowną krytyką zarówno z Pragi, jak i z Berlina. Szef czeskiego MSZ Tomáš Petříček wezwał ambasadora Chin do wyjaśnienia niestosownych jego zdaniem komentarzy. Nie zmieniło to sposobu, w jaki Chińczycy patrzą na Europę Środkową, bo nieco ponad rok później ponownie ciskali gromy w kierunku kraju tego regionu - tym razem na Litwę. Czy Chiny mogą ukarać Czechów? Po ostatniej czeskiej wizycie na Tajwanie eksperci zadają sobie pytanie, czy Pragę może spotkać bolesny odwet. Większość spodziewa się czasowego ochłodzenia stosunków na linii Pekin-Praga i nie wyklucza ograniczonych sankcji, obejmujących wybrane firmy i produkty. Podjęcie poważniejszych kroków przeciwko Czechom mogłoby jednak doprowadzić do reakcji całej Unii Europejskiej, a to byłoby Chinom nie na rękę. Rozmówcy Interii zgadzają się, że nawet gdyby azjatycki gigant chciał zadziałać ostrzej, miałby ograniczone możliwości. Pokazuje to przykład Litwy, którą próbował ukarać za otwarcie tam tajwańskiego przedstawicielstwa. Na repertuar środków podejmowanych przez Pekin składa się kilka narzędzi. Są wśród nich gniewne noty dyplomatyczne, obniżenie rangi stosunków i wydalanie dyplomatów. Chiny stosują też nieformalne embarga, zawieszają połączenia lotnicze i utrudniają działalność firmom. W niektórych przypadkach organizują nagonkę w sterowanych przez władze mediach, a ogrodom zoologicznym w krajach zachowujących się niezgodnie z życzeniami chińskich władz odmawiają wypożyczania pand - wskazuje Paweł Behrendt. - Cały ten arsenał zastosowano przeciwko Litwie i nie przyniosło to sukcesu - ocenia. - Dziś Pekin stopniowo wycofuje się z restrykcji, które nałożył na Wilno. Taka polityka okazała się przeciwskuteczna, bo UE szuka środków radzenia sobie z chińskim terrorem ekonomicznym. Dla państw mających, tak jak Litwa, relatywnie słabe związki gospodarcze z Chinami zacieśnianie współpracy z Tajwanem jest sposobem zwiększania odporności na taką presję - ocenia analityk. Spojrzenie z Tajwanu Profesor Lu Yeh-chung z wydziału dyplomacji Narodowego Uniwersytetu Chengchi w Tajpej podkreśla w rozmowie z Interią, że wizyta Czechów była bardzo potrzebna zarówno władzom, jak i zwykłym Tajwańczykom. - Chiny robią wszystko, aby odebrać nam naszych sojuszników. Od marca oficjalne relacje utrzymujemy już tylko z 13 państwami. Zacieśnienie przyjaźni z Czechami daje rządowi możliwość pokazania, że nie wszyscy nas opuszczają - mówi profesor Lu. Dla środkowoeuropejskich partnerów ważne będzie jednak to, jak Tajwan wypełni swoje zobowiązania gospodarcze wobec Czechów i czy zdoła udowodnić, że utrzymywanie z nim zażyłych stosunków daje długoterminowe korzyści. - Zdajemy sobie sprawę że komponent ekonomiczny jest dla Czechów bardzo ważny - mówi Lu Yeh-chung. - Chociaż Tajwan nie dysponuje tak ogromną gospodarką jak Chiny, to mamy kreatywną siłę roboczą oraz nowe technologie, które mogą być atrakcyjne dla wielu krajów w Europie - przekonuje tajwański profesor. Władze demokratycznej wyspy chętnie rozwijałyby także współpracę obronną, ale to - jak ostrzegają europejscy analitycy - mogłoby doprowadzić do nieprzewidywalnej reakcji Pekinu. Czeskie haubice w Azji? W czasie wizyty delegacji znad Wełtawy tajwańskie media poinformowały, że trwają zaawansowane rozmowy na temat dostarczenia rządowi w Tajpej czeskiej broni. Potwierdziły to także źródła Interii w Pradze. Miałoby chodzić o kilkaset samobieżnych armatohaubic, podwozia do wyrzutni rakietowych, a także o współpracę przy budowie wojskowych dronów. Jeśli do porozumienia rzeczywiście by doszło, byłby to prawdziwy przełom. - Po raz pierwszy kraj z naszej części Europy zawarłby umowę na sprzedaż broni Tajwanowi, i to od razu ciężkiego sprzętu - mówi Paweł Behrendt. Jak dodaje, wcześniej mówiło się, że Tajwańczycy są zainteresowani także polskim uzbrojeniem, zwłaszcza amunicją krążącą Warmate i moździerzami samobieżnymi Rak. Obserwatorzy międzynarodowej polityki są jednak zdania, że nawiązanie współpracy w tej dziedzinie mogłoby doprowadzić do ostrzejszej niż zwykle reakcji Pekinu - i to nawet kosztem zaognienia relacji z Unią Europejską. - Podpisanie umowy na sprzedaż sprzętu wojskowego mogłoby skłonić Chiny do poszukiwania nowych dróg odwetu, bo kwestia obronności Tajwanu to dla nich jeden z najbardziej wrażliwych tematów - podkreśla Ivana Karásková. Lu Yeh-chung z tajpejskiego Narodowego Uniwersytetu Chengchi potwierdza, że Chiny zawsze silnie protestowały przeciwko dostarczaniu na Tajwan amerykańskich systemów rakietowych. Jego zdaniem gdyby i Czesi zdecydowali się na pomoc w tej dziedzinie, mogłoby się to zakończyć wycofaniem z Pragi chińskiego ambasadora, ale prawdopodobnie nie doprowadziłoby do zerwania relacji z Chinami. Według źródeł w Tajpej rząd azjatyckiej wyspy jako potencjalnego partnera widzi także Polskę, która po rosyjskiej inwazji na Ukrainę stała się kluczowym graczem w NATO. Warszawa byłaby dla Tajwanu cennym partnerem na polu polityki i bezpieczeństwa. Także dlatego rozwój czesko-tajwańskich relacji będzie uważnie śledzony również nad Wisłą. Z Bangkoku dla Interii Tomasz Augustyniak