Brytyjski dziennik ocenia w środowym komentarzu redakcyjnym, że nagły wzrost przemocy nie musi zapowiadać kolejnej wielkiej ofensywy w Donbasie. Wiele wskazuje na to, że "Moskwa ograniczyła swe ambicje oderwania od Ukrainy kontrolowanych przez siebie obszarów", a wielka ofensywa groziłaby Rosji zaostrzeniem sankcji w czasie, gdy rosyjska gospodarka wpadła w pierwszą od 2009 roku recesję. Prowokacje prorosyjskich separatystów mogą mieć na celu podkopanie prozachodniego rządu Ukrainy przed ukraińskim świętem niepodległości 24 sierpnia. Zdaniem "FT" to także sygnał, że Moskwa nie jest zadowolona z tego, jak Kijów wdraża zapisy mińskiego porozumienia. Porozumienie z Mińska "było złe dla Ukrainy i korzystne dla Rosji"; Kijów zgodził się nań "w obliczu militarnej ofensywy ze strony Rosji i jej pomocników, a także pod ogromnymi dyplomatycznymi naciskami Niemiec i Francji, które chciały uniknąć dalszego rozlewu krwi" - pisze dziennik. "(Porozumienie to) miało sprawić, że relacje Kijowa z kontrolowanymi przez separatystów obszarami przyjęłyby quasi-federacyjną strukturę na wzór bośniacki (...). Wschodnie regiony wepchnęłoby zaś w strefę wpływów Rosji i groziłoby przekształceniem Ukrainy w państwo dysfunkcyjne" - dodaje "FT". Podczas gdy władze w Kijowie podjęły "trudne i politycznie kosztowne kroki ku implementacji mińskiego porozumienia, łagodząc co bardziej szkodliwe jego aspekty, (...) Rosja nie zrobiła dosłownie nic w tym kierunku" - ocenia londyńska gazeta. Zachód musi kontynuować naciski na Rosję w sprawie porozumienia z Mińska i jasno dać do zrozumienia, że do czasu wdrożenia układu nie będzie mowy o złagodzeniu sankcji; "słusznie sygnalizowano też Moskwie, że zajęcie Mariupola, strategicznie ważnego portu i centrum hutnictwa, pociągnęłoby za sobą dalsze retorsje" - podkreśla "FT". W osobnej korespondencji z Ukrainy dziennik wskazuje, że poprzez wzrost przemocy na wschodzie Ukrainy Moskwa może chcieć wymusić na Kijowie realizację porozumienia mińskiego. Igor Sutiagin, ekspert brytyjskiego think tanku RUSI, przypomina, że podobną taktykę Rosja stosowała w styczniu, gdy Niemcy i Francja odmówiły przyjazdu do Kazachstanu na poświęcone Ukrainie rozmowy pokojowe z Moskwą; separatyści ruszyli wówczas na miasto Debalcewe. "Status quo (na wschodniej Ukrainie) jest dla Rosji nie do przyjęcia" - pisze "FT". Wskazuje, że tereny wokół Doniecka i Ługańska nie są w stanie zarobić na siebie, więc w przypadku impasu byłyby dla Moskwy długotrwałym obciążeniem finansowym. Ponadto Kijów stara się wdrażać mińskie porozumienie tak, by nie dopuścić do dalszej izolacji separatystycznych regionów od państwa ukraińskiego, a armia ukraińska w ostatnich miesiącach znacząco umocniła swe pozycje wokół kluczowych miejsc, w tym Mariupola; swoją rolę odgrywają też nałożone przez Zachód na Rosję embarga i sankcje. "Innym powodem, dla którego Rosja wykazuje chęć do negocjacji, jest fakt, że Zachód zademonstrował znacznie bardziej zjednoczony front, niż Moskwa się spodziewała (...). UE uzgodniła zestaw sankcji wobec Rosji, które wejdą w życie automatycznie, jeśli upadnie Mariupol" - pisze "FT". Cytowany w artykule "wysoki rangą przedstawiciel władz ukraińskich" ocenia, że zdaniem Kijowa wzrost przemocy w Donbasie to element strategii "fal eskalacji", mającej zwiększyć presję na ukraiński rząd i podkopać publiczne zaufanie do niego. "Rosja udowodniła już wcześniej, że technika salami jest skuteczna. Jedyne, co musi robić, to powoli nacierać: 300 metrów tu, 1 km tam. Żadnych zdecydowanych posunięć, tylko tyle, ile wystarczy do skonsolidowania (zajętych) obszarów i wywierania presji na Kijów, ale bez przekraczania żadnej z czerwonych linii wyznaczonych przez Zachód" - ocenia Sutiagin. Oznacza to - zauważa "Financial Times" - że choć Mariupol jest względnie bezpieczny, to celem ataku mogą stać się inne strategiczne obiekty, np. kombinat koksochemiczny w Awdijiwce lub elektrownia w Swietłodarsku.