Według Iłłarionowa, nie można mówić o tym, że doszło do pomyłki boeinga z maszyną używaną przez ukraińską armię. B. doradca Putina uważa, że ten, kto obsługiwał system obrony przeciwlotniczej buk, musiał być wcześniej dobrze przeszkolony. - Ten, kto obsługiwał te urządzenia, musiał wiedzieć, z jakim samolotem ma do czynienia. Co więcej, obsługa tego systemu w Rosji prowadzona jest wyłącznie za wiedzą sztabu generalnego. Najwyższe czynniki wojskowe i polityczne wiedziały, co się dzieje i akceptowały to. Jest jeszcze jeden trop - mówi rosyjski ekonomista. Iłłarionow mówi też, że cała katastrofa jest Putinowi na rękę, bo w ostatnich tygodniach ukraińska armia odnosiła coraz to nowe zwycięstwa w walce z tzw. separatystami. - Dla rosyjskich władz stało się jasne, że to tylko kwestia kilku tygodni, kiedy Ukraińcy poradzą sobie z całym tym ruchem separatystycznym - mówi ekspert. Iłłarionow w rozmowie z "SE" mówi też o tym, jak według niego wyglądały kulisy tej operacji. - Brano pod uwagę samoloty, które przelatują nad terenem walk. Pozostała jedynie kwestia tego, który samolot należy zestrzelić. Od razu wykluczono wszystkie rosyjskie maszyny, te należące do krajów Wspólnoty Niepodległych Państw oraz USA, Niemiec i Francji. Należało jednak wybrać samoloty, które startowały z krajów Zachodu. Od samego początku rozpatrywano te lecące z dwóch miast - Amsterdamu i Warszawy - podsumowuje b. doradca Putina. Cała rozmowa w dzisiejszym "SE".