Gazeta cytuje słowa Buzka, który wystąpił w środę na wieczorze zorganizowanym przez władze stolicy Alzacji. Powiedział, że leżący na granicy francusko-niemieckiej Strasburg to "mała Unia Europejska" i "miasto-symbol" powojennego pojednania Francji i Niemiec, a tym samym - europejskiej integracji. Przyznał jednocześnie, że jego osobiste zaangażowanie się na rzecz utrzymania siedziby PE w Strasburgu z pewnością "nie spodoba się wielu jego kolegom". I rzeczywiście - większość eurodeputowanych uważa, że należy skończyć z utrzymywaniem dwóch siedzib Parlamentu Europejskiego i na stałe organizować sesje plenarne w Brukseli, gdzie odbywają się posiedzenia komisji parlamentarnych i spotkania frakcji politycznych. Jedynie dwanaście dorocznych sesji plenarnych - zgodnie z traktatem UE - ma miejsce w Strasburgu. Poza Strasburgiem i Brukselą, część biur (w tym Sekretariat Generalny) PE mieści się także, na stałe, w Luksemburgu. Francja opowiada się za zachowaniem Strasburga jako oficjalnej siedziby PE, tak jak jest to zapisane w unijnym prawie. By to zmienić, trzeba by zmienić traktatowy zapis, na co władze w Paryżu się nie zgadzają. Właśnie na fakt, że ewentualną decyzję o zmianie siedziby PE mogą podjąć tylko szefowie państw i rządów UE, nie zaś eurodeputowani, powoływali się poprzednicy Buzka, odmawiając zajmowania stanowiska w tej sprawie. Podnoszonym - także przez eurodeputowanych - argumentem przeciwko Strasburgowi są szacowane na co najmniej 200 mln euro rocznie koszty wyjazdów eurodeputowanych i tysięcy funkcjonariuszy, asystentów i tłumaczy na czterodniowe sesje, razem z tonami parlamentarnych dokumentów. Ich obecność raz w miesiącu to prawdziwa manna z nieba dla strasburskich restauratorów, taksówkarzy i hotelarzy.