- Irackie zbrojenia to poważne i ciągle rosnące zagrożenie dla naszego kraju - dodał przywódca Stanów Zjednoczonych. - Nasz kraj ceni życie i nie zamierza z nikim toczyć wojny, chyba że jest to niezbędne dla naszego bezpieczeństwa i sprawiedliwości - stwierdził. Irackiego dyktatora nazwał okrutnym i niebezpiecznym. Pojutrze prezydent wygłosi telewizyjne przemówienie na temat Iraku, by po raz kolejny wyjaśnić Amerykanom, jak wielkim zagrożeniem jest iracka broń masowego rażenia - chemiczna i biologiczna. Rosnące prawdopodobieństwo amerykańskiego uderzenia na Irak wywołało falę antywojennych protestów na całym świecie. Tysiące ludzi przeszło ulicami włoskich miast. Na Krecie przeciwnicy wojny starli się z policją kilkaset metrów od budynku, w którym odbywa się spotkanie ministrów obrony z państw Unii Europejskiej. Setki ludzi demonstrowało przeciwko wojnie także w Australii, tuż obok amerykańskiej bazy wywiadowczej. Tymczasem amerykański Kongres debatuje właśnie nad rezolucją, zezwalająca amerykańskiej administracji na użycie siły wobec Iraku, jeśli będzie to konieczne. - Poparcie tej rezolucji przez Kongres pokaże determinację Stanów Zjednoczonych i pomoże skłonić Narody Zjednoczone do działania - uważa prezydent Bush, bo Rada Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych dyskutuje nad tekstem nowej, oenzetowskiej rezolucji dotyczącej Iraku, w której ma się znaleźć ultimatum - albo rozbrojenie, albo surowe konsekwencje. Jednak za takim kształtem dokumentu ONZ opowiadają się tylko Amerykanie i Brytyjczycy. Sprzeciw wyrażają Rosja, Francja i Chiny, a bez zgody tych trzech państw nie da się uchwalić stosownego dokumentu.