Bush po raz pierwszy przyznał, że jego administracja zrobiła błędy w Iraku, za które - jak powiedział -- "odpowiedzialność spoczywa na mnie". Podkreślił, że obecna sytuacja w Iraku -gdzie zginęło już ponad 3000 amerykańskich żołnierzy i codziennie kilkudziesięciu Irakijczyków pada ofiarą sekciarskich walk i zamachów -- "jest nie do zaakceptowania". - Jest jasne, że musimy zmienić naszą strategię w Iraku -- powiedział prezydent. Dotychczas - jak stwierdził - wojsk irackich i amerykańskich było za mało i były one skrępowane "zbyt wieloma restrykcjami". Nie wyjaśnił wszakże bliżej o jakie restrykcje chodzi. Plan, który przedstawił, zasadniczo odbiega jednak od propozycji dwupartyjnej Grupy Studyjnej ds.Iraku, która zalecała wycofanie większości wojsk do początku 2008 r. oraz bezpośrednie rozmowy z Iranem i Syrią. W Iraku przebywa obecnie około 140.000 żołnierzy USA. Dodatkowe 20 tysięcy - wyjaśniał Bush - ma doprowadzić do ograniczenia przemocy głównie w Bagdadzie i okolicach, gdzie sytuacja w tym zakresie jest najgorsza. Nowe wojska pozwolą - jak powiedział - utrzymać pod kontrolą koalicji rejony oczyszczone z terrorystów, co dotychczas się nie udawało, gdyż stacjonujace tam oddziały musiały być po pewnym czasie przerzucane na inne tereny, gdzie dochodziło do nowych walk. Bush podkreślił jednak, że "zaangażowanie Ameryki (w Iraku) nie będzie trwać bez końca" i jeżeli sam rząd iracki "nie spełni swoich obietnic, straci poparcie Amerykanów". Wezwał Irakijczyków do podjęcia kroków, które mają przybliżyć polityczne zakończenie wojny, jak uchwalenie ustawy o sprawiedliwym podziale dochodów z ropy naftowej między poszczególne grupy etniczno-religijne, do stworzenia nowych miejsc pracy i szybszej odbudowy kraju. Zapowiedział także przyspieszenie szkolenia armii i policji irackiej - co wojska USA robią w Iraku od kilku lat, ale bez większych efektów. Poprawę - według Busha - ma tu przynieść wcielenie doradców amerykańskich do oddziałów wojsk irackich. Prezydent oświadczył także, że siły USA "przerwą pomoc z Syrii i Iranu" płynącą dla rebeliantów i terrorystów w Iraku oraz "zniszczą siatki dostarczające broni naszym wrogom" w tym kraju. Powiedział, że USA "podejmują jeszcze inne kroki na rzecz ochrony amerykańskich interesów na Bliskim Wschodzie" i poinformował, że rozkazał niedawno "wysłanie dodatkowej grupy uderzeniowej z lotniskowcem" do regionu Zatoki Perskiej. Ogłosił wreszcie nasilenie ofensywy dyplomatycznej na Bliskim Wschodzie mającej przekonać arabskie kraje regionu, aby poparły wysiłki USA w Iraku. - Muszą one zrozumieć, że amerykańska klęska w Iraku stworzyłaby azyl dla ekstremistów - i strategiczne zagrożenie da ich przetrwania -- powiedział. Aby je do tego przekonać - kontynuował prezydent -- w piątek wyjedzie w podróż na Bliski Wschód sekretarz stanu Condoleezza Rice. Bush podkreślił, że jeśli Stany Zjednoczone poniosą porażkę w Iraku, tzn. wycofają się stamtąd nie pozostawiając stabilnego, przychylnego Zachodowi rządu, tylko chaos, kraj opanują "ekstremiści, którzy zabijają niewinnych i których celem jest zniszczenie naszego sposobu życia". - Jest to decydujące ideologiczne starcie naszej epoki -- powiedział. Zaznaczył, że rozważając dalszą strategię w Iraku, brał pod uwagę różne opinie, w tym tych, którzy radzili "stopniowe wycofanie naszych oddziałów bojowych" z tego kraju. - Doszliśmy do wniosku, że wycofanie się teraz wymusiłoby upadek irackiego rządu, podzieliłoby kraj i doprowadziłoby do masowego zabijania na niewyobrażalną skalę -- powiedział. Stopniowe wycofywanie wojsk zalecała Grupa Studyjna ds.Iraku pod kierownictwem byłego sekretarza stanu Jamesa Bakera i byłego kongresmana Lee Hamiltona. Bush odrzucił niemal wszystkie jej najważniejsze propozycje. Na zakończenie zaapelował do Amerykanów o "cierpliwość, poświęcenie i zdecydowanie" oraz wyraził przekonanie, że wojna zakończy się sukcesem. - Możemy zwyciężyć i zwyciężymy -- powiedział.