W przemówieniu po zwycięstwie w wyborach prezydent USA George Bush wyraził wdzięczność swoim sympatykom za poparcie i zaapelował do demokratów o współpracę w czasie jego drugiej kadencji. - To była wspaniała noc. Wyborcy dali nam historyczne zwycięstwo - powiedział prezydent i podziękował wszystkim, którzy przyczynili się do jego wygranej. - Ameryka przemówiła. Jestem świadomy, że z zaufaniem, jakim mnie obdarzyliście, łączy się obowiązek służenia wszystkim Amerykanom. Jestem gotowy wypełnić tę powinność - oświadczył. Podkreślił też, że "nowa kadencja stwarza nową okazję, by wyciągnąć rękę do drugiej partii. Kiedy pracujemy razem, nie ma granic dla wielkości Ameryki". Prezydent obiecał dalszą nieugiętą walkę z terrorystami. Przemówienie, wygłoszone w Budynku im. Ronalda Reagana w Waszyngtonie, zakończył słowami: "Niech Bóg was błogosławi i niech błogosławi Amerykę". Wcześniej jego demokratyczny rywal, senator John Kerry, uznał swoją przegraną w przemówieniu wygłoszonym w rodzinnym Bostonie. - Dziś rano zatelefonowałem do prezydenta Busha i pogratulowałem mu wygranej - powiedział senator. Dodał, że nie było sensu dalej upierać się przy liczeniu głosów w stanie Ohio, gdzie wynik miał zadecydować o ostatecznym rozkładzie głosów elektorskich. - Każdy głos powinien być policzony, ale wynik wyborów powinien być określony przez wyborców, a nie przez proces prawny. A doszliśmy do wniosku, że nie możemy wygrać tych wyborów - oświadczył. Kerry podziękował swojej rodzinie i sympatykom za wsparcie w kampanii wyborczej i starał się podnieść na duchu Demokratów, załamanych jego porażką. - Nie traćcie wiary. To, co zrobiliście, było ważne. Kiedyś przyjdą wybory, w których wasze głosowanie zmieni świat. Nigdy was nie zapomnę i nigdy nie przestanę za was walczyć - powiedział. Dodał, że "będzie próbował budować mosty między obu partiami" i zwrócił się do żołnierzy: "Musicie wytrwać w Iraku i odnieść tam sukces w wojnie". Jak prezydent z kandydatem Jak poinformowali współpracownicy Busha i Kerry'ego, w krótkiej, pięciominutowej rozmowie przez telefon dziś rano prezydent komplementował senatora, nazywając go "godnym podziwu, cennym przeciwnikiem", który prowadził "twardą kampanię". Jak powiedział sam Kerry w przemówieniu w Bostonie, miał z Bushem "bardzo dobrą rozmowę". - Rozmawialiśmy o podziałach w naszym kraju i potrzebie zjednoczenia. Mam nadzieję, że dzisiaj możemy zacząć proces pojednania - oświadczył. Przyczyną zwłoki z przyznaniem się przez Kerry'ego do przegranej były opóźnienia z liczeniem głosów w stanie Ohio, gdzie rezultat miał decydować o ostatecznej liczbie głosów elektorskich. Z niepełnych obliczeń głosów bezpośrednich już w nocy wynikało wszakże, że praktycznie nieprawdopodobne było, by Kerry, który przegrywał tam różnicą ok. 120 tysięcy głosów, mógł przechylić jeszcze szanse na swoją korzyść. Mimo to około godz. 2.30 nad ranem kandydat Demokratów na wiceprezydenta John Edwards oświadczył, że wraz z Kerrym będzie jeszcze "walczył o każdy głos". Pojawiła się perspektywa ponownego sporu o głosy, jak w wyborach w 2000 r. na Florydzie. O 9. rano w środę szef kancelarii prezydenta Andrew Card powiedział jednak, że Biały Dom uważa Busha za zwycięzcę, ponieważ różnica głosów w Ohio jest "statystycznie nie do przezwyciężenia". W pół godziny później szefowa kampanii Kerry'ego, Mary Beth Cahill, powiedziała mu, że nie ma sensu dalej zwlekać z uznaniem porażki, bo liczenie brakujących głosów - oddanych głównie na tzw. tymczasowych kartkach do głosowania - i tak nie zmieni wyniku. Bush wygrał ostatecznie zdobywając 274 głosy elektorskie; Kerry zyskał ich 252. Do zwycięstwa potrzeba było co najmniej 270 głosow elektorskich. W głosach bezpośrednich (popular vote) przewaga prezydenta była równie niewielka, ale wyraźna: 51 do 48 procent głosów. Bush zdobył ich o prawie 4 miliony więcej niż Kerry. W wyborach Republikanie utrzymali także, a nawet umocnili swoją większość w obu izbach Kongresu. W Senacie stracił mandat lider demokratycznej mniejszości Tom Daschle. Zobacz raport specjalny serwisu Fakty: USA - wybory 2004