Według nich premier Izraela Ehud Olmert, który przyjechał do Waszyngtonu w maju z okazji obchodów 60. rocznicy utworzenia państwa izraelskiego, poruszył kwestię ataku lotniczego na Iran w rozmowie z Bushem w cztery oczy, ale nie otrzymał poparcia. Olmert wyciągnął stąd wniosek, że Waszyngton jest przeciwny atakowi lotniczemu na Iran w krótkim czasie i że na zmianę tego stanowiska nie ma co liczyć za kadencji Busha. Informator "Guardiana", pracujący dla jednego z europejskich szefów rządu, który spotkał się z Olmertem jakiś czas po jego wizycie w Waszyngtonie, sugeruje, że rozmowy Bush-Olmert były tak poufne, iż nie sporządzono z nich notatek. Niechętne stanowisko Busha wypływało z dwóch przesłanek. Pierwszą były obawy przed irańskim atakiem odwetowym na personel wojskowy USA w Iraku i Afganistanie oraz na szlaki wodne w Zatoce Perskiej. Drugą było przeświadczenie, że ewentualny izraelski atak nie zdoła za jednym razem unieszkodliwić irańskich instalacji nuklearnych. W opinii USA osiągnięcie celu, czyli całkowite zniszczenie irańskich zakładów, wymagałoby serii nalotów prowadzonych przez kilka dni, co groziłoby wybuchem otwartego konfliktu zbrojnego. Długofalowe koszty takiego konfliktu musiałyby być dużo większe niż krótkotrwałe korzyści militarne wynikające z izraelskiego ataku. Nawet gdyby Izrael zdecydował się na atak lotniczy na Iran, nie pytając USA o zgodę, to Waszyngton i tak zorientowałby się w planach i miał czas, by zażądać wstrzymania nalotu. USA kontrolują iracką przestrzeń powietrzną, przez którą prowadzi najkrótsza droga z Izraela do irańskiej instalacji wzbogacania uranu Natanz, ok. 160 km na północ od Isfahanu.