A było naprawdę podniośle i uroczyście. Mimo, że rozgorączkowani i przejęci Albańczycy powiesili wiele flag USA do góry nogami, amerykański prezydent, przyzwyczajony raczej do wyłapywanych przez Special Service lecących w jego stronę jaj i napisów typu "Welcome to HEL", wyglądał na zaszokowanego. Kiedy wysiadł z limuzyny przed willą premiera Sali'ego Berishy w Fushe-Kruja, przywitał go wywijający amerykańskimi chorągiewkami, rozradowany tłum, skandujący "Buszi, Buszi". Zaskoczony i szczęśliwy Buszi rzucał się ludziom w ramiona, starsze i zapłakane kobiety całowały go w oba policzki, mierzwiły mu włosy. Za jego plecami dyskretnie ustawili się funkcjonariusze służb specjalnych w czarnych okularach i z charakterystycznymi słuchawkami w uszach. Bush dostał od lokalnych cukierników tort z amerykańską flagą i wyglądał na zadowolonego. Na bardzo zadowolonego. Ale to nie wszystko: nazwiskiem amerykańskiego prezydenta nazwano ulicę w okolicy parlamentu, wydano kolekcję znaczków pocztowych z podobizną prezydenta, oddano na jego cześć wojskowy salut, a ulice Tirany zapełniał tłum w cylindrach z amerykańską flagą a'la Wuj Sam. Premier Sali Berisha nazwał prezydenta "najznakomitszym gościem, jaki kiedykolwiek gościł w Albanii". George W. był wzruszony. Albania, podobnie, jak odwiedzona zaraz potem Bułgaria, złożyła prezydentowi coś w rodzaju hołdu, wysyłając do Iraku i Afganistanu żołnierzy. Wojna w Iraku jest zresztą, co dziwne, w tym przeważająco muzułmańskim kraju - zaskakująco popularna. Albańczycy jednak są wdzięczni "Busziemu" głównie z dwóch powodów: za poparcie starań Albanii o wejście do NATO (o czym gorąco zapewniał w Tiranie) oraz popieranie niepodległości zamieszkałego głównie przez Albańczyków Kosowa . Na konferencji prasowej zapytany o termin zakończenia rozmów o niepodległości Kosowa, odpowiedział, że na temat żadnego terminu zakończenia nie mówił. Kiedy przypomniano mu, że jednak mówił, odparł: - Tak powiedziałem? Powiedziałem "termin końcowy"? To dobrze powiedziałem - tak ma być.