28-letni Bergdahl był ostatnim amerykańskim jeńcem wojennym w Afganistanie, przetrzymywanym tam przez talibów od pięciu lat. Jego uwolnienie było kluczową sprawą dla prezydenta Baracka Obamy, który chce do końca roku wycofać w tego kraju amerykańskich żołnierzy, kończąc najdłuższą wojnę w historii USA. Ale decyzja o wymianie Bergdahla na pięciu uznawanych za niebezpiecznych talibów, przetrzymywanych dotąd w wojskowym więzieniu Guantanamo na Kubie, wywołuje coraz większe kontrowersje. Republikanie zarzucili administracji prowadzenie negocjacji z terrorystami i oskarżyli Obamę o złamanie prawa, gdyż nie skonsultował decyzji o wymianie więźniów z Kongresem. Odpowiednia ustawa (National Defense Authorisation Act) wymaga bowiem notyfikacji przynajmniej 30 dni przez dokonaniem transferu więźniów z Guantanamo. Największe kontrowersje dotyczą okoliczności, w jakich Bergdahl został schwytany przez talibów. Niektórzy dawni towarzysze broni oskarżyli go w ostatnich dniach, że był dezerterem, a nawet o to, że odpowiada za śmierć sześciu lub ośmiu żołnierzy USA, którzy brali udział poszukiwaniach, jakie przeprowadzono po jego zaginięciu. "On (Bergdahl) w końcu wrócił, ale oni nigdy nie będą mieć tej szansy" - napisał w "Daily Beast" były członek batalionu Bergdahla, Nathan Bradley Bethea. "New York Times", który przeanalizował raporty wojskowe dotyczące śmierci tych żołnierzy, ocenił w środę, że oskarżenia są "mętne". Przyznał, że w okresie najbardziej intensywnych poszukiwań, jakie wszczęto natychmiast po zaginięciu Bergdahla, zginęło dwóch żołnierzy, ale trudno go obwiniać za inne śmierci, które miały miejsce w kolejnych miesiącach. Szef Pentagonu Chuck Hagel odpowiadając w środę na pytanie dziennikarza, o to, czy podczas działań na rzecz uratowania Bergdahla zmarli jacyś wojskowi, powiedział, że "nie zna takich okoliczności". Zaapelował o to, by nie wyciągać przedwcześnie wniosków dotyczących jego zachowania, gdyż to nieuczciwe w stosunku do rodzimy uwolnionego jeńca. Zapowiedział, że okoliczności uprowadzenia Bergdahla zostaną zbadane. Sprawa została bardzo upolityczniona. Jak podał "Huffington Post", to stratedzy z Partii Republikańskiej "zaaranżowali" wywiady byłych kolegów z jednostki Bergdahla, którzy krytykowali go za dezercję. Niemniej jednak, jak ocenił komentator "Foreign Policy" John Hudson, "jeśli okaże się, że uwolniony jeniec wojenny naprawdę był dezerterem, to Biały Dom znajdzie się w poważnych kłopotach". Doradczyni Obamy ds. bezpieczeństwa narodowego Susan Rice jeszcze w niedzielę mówiła o Bergdahlu, że "z honorem i wyróżniając się" służył w amerykańskiej armii. Tymczasem we wtorek sekretarz wojsk lądowych USA ogłosił, że zostanie przeprowadzone śledztwo, które wyjaśni, czy doszło do dezercji. "Z dramatyczną prędkością Bergdahl z bohatera stał się dla Białego Domu znacznie bardziej skomplikowaną kwestią" - ocenił Hudson. Już dwa lata temu w obszernym reportażu o amerykańskim jeńcu magazyn "Rolling Stone" pisał, że Bergdahl "odszedł" 30 czerwca 2009 r. z posterunku na służbie, pozostawiając broń i noktowizory. Autor tekstu nakreślił portret człowieka kompletnie rozczarowanego tym, jak Amerykanie prowadzą wojnę w Afganistanie. 27 czerwca, na trzy dni przed zaginięciem, Bergdahl w ostatnim mailu do rodziców napisał: "Przyszłość jest zbyt piękna, by tracić ją na kłamstwa, a życie zbyt krótkie, aby spędzić je pomagając głupcom w realizacji ich złych idei. Widziałem te idee i wstydzę się być Amerykaninem". Krytykował amerykańską arogancję w stosunku do lokalnej ludności i opisał traumatyczne wydarzenie związane ze śmiercią afgańskiego dziecka. Niczym w liście pożegnalnym przepraszał za działania USA w Afganistanie. "Horror jakim jest Ameryka jest obrzydliwy" - dodał. W środę pojawiły się nowe kontrowersje w związku z ujawnionym przez talibów filmem z uwolnienia sierżanta, na którym widać jak o własnych siłach idzie do amerykańskiego śmigłowca. Nagranie wywołało u niektórych republikańskich polityków wątpliwości co do złego stanu zdrowia Bergdahla, o czym zapewniała administracja. Zwłaszcza, że we wtorek tłumaczyła ona, iż właśnie z powodu pogarszającego się stanu zdrowia sierżanta konieczne było szybkie działanie, co uniemożliwiło wcześniejsze ujawnienie informacji o wymianie jeńców. Potem przytoczono też inny argument, a mianowicie że prezydent jako głównodowodzący ma gwarantowane konstytucją USA uprawnienia do podjęcia decyzji o wymianie więźniów bez notyfikowania Kongresu. W tym prawnym sporze większość ekspertów przyznaje rację administracji, wątpiąc, że sprawa znajdzie finał w sądzie. Niemniej Republikanie, którzy liczą, że krytyka polityki zagranicznej i obronnej Obamy może przynieść im korzyści w jesiennych wyborach do Kongresu, żądają kolejnych wyjaśnień i zapowiedzieli serię przesłuchań na Kapitolu. W środę wszyscy senatorzy zostali zaproszeni na briefing za zamkniętymi drzwiami z przedstawicielami administracji, w tym wiceszefem Pentagonu Bobem Workem oraz specjalnym przedstawicielem ds. Afganistanu i Pakistanu Jimem Dobbisem.