Generał Nshimirimana, który odpowiadał za osobiste bezpieczeństwo prezydenta, został zastrzelony w samochodzie, w dzielnicy Kamenge w stolicy kraju. W ostrzale zginęło również jego trzech ochroniarzy. Atak ten - jak wskazuje agencja Reutera - zwiększa napięcia po kontestowanych niedawnych wyborach prezydenckich, w których po raz trzeci zwyciężył Nkurunziza. Był on jedynym kandydatem - wszyscy najpoważniejsi rywale wycofali się z wyborów, uznając, że Nkurunziza uczynił z nich farsę. Z tego samego powodu przeciwnicy prezydenta zbojkotowali poprzednie wybory w 2010 r., a teraz oskarżali go o dyktatorskie zapędy, i dodatkowo o naruszenie konstytucji, która stanowi, że stanowisko szefa państwa piastować można tylko przez dwie kadencje. Nkurunziza odpowiadał, że ponieważ na pierwszą kadencję w 2005 r. został wybrany przez parlament, a nie w wyborach powszechnych, to nowa kadencja, o którą się ubiega, będzie jego drugą, a nie trzecią, zabronioną przez konstytucję. Ogłoszenie przez Nkurunzizę zamiaru pozostania na urzędzie wywołało protesty i niepokoje w kraju, w których zginęło wielu ludzi. 10-milionowe Burundi, położone w środkowej Afryce, jest niepodległe od 1962 roku. Od tego czasu kraj był wielokrotnie wstrząsany konfliktem na tle etnicznym - walkami między Hutu, stanowiącymi większość, a mniejszością Tutsi. Szacuje się, że w sumie konflikt ten pochłonął ok. 300 tys. ofiar śmiertelnych.