Jak informują miejscowe media w naradzie wziął udział minister obrony Javier Zavaleta i naczelny dowódca sił zbrojnych gen. Williams Kaliman. Bunt wybuchł po 17 dniach gwałtownych protestów przeciwników Moralesa kwestionujących wyniki ostatnich wyborów i domagających się ich powtórzenia. Do buntu przeciwko prezydentowi doszło w jednostkach policji w mieście Cochabamba, w środkowej części kraju, w Santa Cruz del Sierra oraz w konstytucyjnej stolicy Boliwii mieście Sucre, stolicy stanu o tej samej nazwie. W Cochabambie bezpośrednim powodem buntu było żądanie funkcjonariuszy ustąpienia miejscowego komendanta, który miał sprzyjać zwolennikom Moralesa podczas starć z demonstrantami. Jedna osoba poniosła wówczas śmierć, a ponad 100 zostało rannych. W Sucre zbuntowani stróże prawa bratali się z manifestantami. "Zbuntowaliśmy się. Jesteśmy z ludźmi, a nie z generałami" - powiedział dziennikarzom jeden z zamaskowanych policjantów w Cochabambie. Demonstranci wraz z policjantami powiewali flagami Boliwii i śpiewali hymn narodowy. Sytuacja coraz bardziej napięta Sytuacja w Boliwii staje się coraz bardziej napięta bowiem obie strony politycznego sporu - przeciwnicy i zwolennicy Moralesa - okopały się na swoich stanowiskach. Przywódca opozycji Luis Fernando Camacho oświadczył, że nie opuści faktycznej stolicy kraju - La Paz dopóki obecny prezydent nie zgodzi się na swoje ustąpienie. Morales konsekwentnie odrzuca żądania swojej rezygnacji. Kontestowane wyniki wyborów prezydenckich z 20 października wywołały falę protestów, która ogarnęła cały kraj. Podczas ulicznych zamieszek co najmniej 3 osoby poniosły śmierć a ponad 300 zostało rannych. Morales ogłosił się zwycięzcą jeszcze przed ogłoszeniem oficjalnych wyników głosowania. Wykazały one, że otrzymał, bardzo niewielką różnicą głosów, wystarczające poparcie aby uniknąć drugiej tury i kolejnego starcia z byłym prezydentem Carlosem Mesą. Wyniki ogłoszono jednak po zwłoce trwającej 24 godziny, co dodatkowo wzmocniło zarzuty opozycji, że zostały zmanipulowane.