Miejscowi rolnicy sprzeciwiają się wyprzedawaniu ziemi uprawnej pod budowę osiedli mieszkaniowych. Regularne protesty trwają od września. Manifestacje przybrały na sile, kiedy w policyjnym areszcie w niewyjaśnionych okolicznościach zmarł jeden z uczestników demonstracji. Po starciach, w których zniszczona została siedziba lokalnych władz, we wsi na stałe nie przebywa żaden przedstawiciel chińskiej administracji. Pod koniec ubiegłego tygodnia wioskę otoczyła policja. Blokada i odcięcie dostaw żywności ma zmusić mieszkańców do przerwania protestów. Jak donosi "The Guradian" w wiosce zaczyna już powoli brakować żywności. Korzysta z tego grupa około 30 osób, która zdecydowała się przejść na stronę władz. Próbują oni teraz przekupić protestujących m.in. zapasami ryżu, by złożyli swoje podpisy na pustej na razie kartce papieru. "Potrzebują podpisów, żeby potem użyć ich jako dowodu, że mieszkańcy popierają plany władz lokalnych" - mówi 23-letni Chen Xidong - "Ci ludzie zostali kupieni. Ale nikt tego nie podpisuje, chyba że dzieci, które nie bardzo wiedzą, co w tej sytuacji robić". Chen zapewnił, że przytłaczająca większość mieszkańców wioski popiera protest i jest zdeterminowana, by stawić opór. Demonstrujący obawiają się jednak, że taktyka władz - nakłanianie do zmiany stron w zamian za żywność i pieniądze - może odnieść skutek. Obawy dotyczą też bezpieczeństwa samych liderów protestów. Wczoraj chińskie władze wezwały do ich schwytania i "przykładnego ukarania". Demonstrujący boja się, że ludzie, którzy przeszli na stronę rządową, mogą próbować porwać przywódców rebelii. Wukan to wieś licząca zaledwie 20 000 mieszkańców. Większość z nich to rybacy. Lokalna policja zakazała mieszkańcom opuszczania wsi, a nawet połowu ryb. Nielegalna sprzedaż ziemi uprawnej pod budowę mieszkań i fabryk jest jedną z głównych przyczyn wybuchów niezadowolenia społecznego w Chinach. Z roku na rok w Państwie Środka rośnie liczba protestów. W ubiegłym roku było ich co najmniej 80 000.