"Obecna sytuacja sprawia, że jest niemożliwe, abym kontynuował pracę w swojej roli tak, jakbym chciał" - napisał w liście rezygnacyjnym Darroch, zaznaczając, że choć jego kadencja miała upłynąć dopiero z końcem obecnego roku to "w tych okolicznościach odpowiedzialnym działaniem byłoby powołanie nowego ambasadora". "Jestem wdzięczny wszystkim tym w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, którzy zaoferowali swoje wsparcie w ciągu tych kilku trudnych dni. To sprawiło, że zdałem sobie sprawę z głębi przyjaźni i bliskich relacji między naszymi krajami i jestem tym głęboko poruszony" - podkreślił. W odpowiedzi szef służby dyplomatycznej sir Simon McDonald oświadczył, że przyjął tę rezygnację "z głębokim, osobistym poczuciem żalu" i podkreślił, że Darroch był "obiektem szkodliwego wycieku" tajnych depesz dyplomatycznych, podczas gdy "po prostu wykonywał swoją pracę". "Rozumiem, że chce pan znieść presję z rodziny i współpracowników w ambasadzie. Doceniam, że myśli pan bardziej o innych niż o sobie, demonstrując istotę wartości brytyjskiej służby opinii publicznej" - zaznaczył, dodając w imieniu dyplomatów, że "mieliśmy szczęście mając Ciebie za przyjaciela i współpracownika". "Głęboki żal" Theresy May W reakcji na rezygnację Darrocha premier Theresa May wyraziła w Izbie Gmin "głęboki żal" z powodu tej decyzji, zaznaczając, że posłowie powinni zastanowić się nad tym, jak istotne jest wspieranie osób i wartości, które są zagrożone w wyniku takich incydentów. Szef działu politycznego eurosceptycznego dziennika "Daily Mail" Jason Graves oraz reporterzy "Financial Times" ujawnili, że według nieoficjalnych informacji Darroch zdecydował się na ustąpienie ze stanowiska, gdy w trakcie wtorkowej debaty telewizyjnej faworyt do zastąpienia ustępującej wkrótce May, były szef MSZ Boris Johnson odmówił mu udzielenia poparcia i zagwarantowania, że pozostanie na stanowisku. Z kolei minister spraw zagranicznych Jeremy Hunt - który jest rywalem Johnsona w walce o schedę po May i jednoznacznie poparł Darrocha, deklarując chęć wsparcia go w kontynuacji jego misji w USA - podkreślił w oświadczeniu, że jest "głęboko zasmucony" decyzją o rezygnacji. Podziękował też dyplomacie za 42 lata "wyróżniającej się służby z całkowitym poświęceniem". "Jeśli przez całą jego karierę można było zidentyfikować jeden wspólny motyw, to było nim niezachwiane poświęcenie w celu dbania o interesy Wielkiej Brytanii, zgodnie z najlepszymi tradycjami brytyjskiej dyplomacji" - napisał Hunt. "Jestem pewien, że nasi ambasadorowie na całym świecie nadal będą zapewniać obiektywne i wnikliwe analizy, które Foreign Office zawsze sobie ceniło. Głęboko żałuję, że ten epizod doprowadził do tego, że sir Kim zdecydował się zrezygnować (ze stanowiska) i zasługuje on na to, aby patrzeć na swoją karierę jako sługi Wielkiej Brytanii z największą satysfakcją i dumą" - zakończył. "Te ataki na dyplomatę są nie w porządku" Wsparcie dla ustępującego ambasadora wyraził także lider opozycyjnej Partii Pracy Jeremy Corbyn, który ocenił ataki na dyplomatę jako "dalece wybiegające poza (zachowania), które są nieuczciwe i nie w porządku". Na ostrzejszy atak pod adresem Johnsona zdecydował się szef parlamentarnej komisji ds. polityki zagranicznej z ramienia Partii Konserwatywnej Tom Tugendhat, który irytował się, że w efekcie dyplomata został usunięty ze stanowiska "z powodu woli innego kraju". "Jeśli nie wspieramy naszych wysłanników, których wysyłamy za granicę prosząc o to, aby informowali nas o tym, co się tam dzieje (...); jeśli pozwalamy na to, żeby nas prześladować z powodu tego, kogo wybraliśmy jako naszego reprezentanta to - szczerze mówiąc - co oznacza nasza suwerenność? Jeśli nawet nie możemy wybrać kto nas reprezentuje, to w jaki sposób cokolwiek możemy kontrolować?" - pytał. "Jestem przede wszystkim zawiedziony tymi, którzy nie zdecydowali się na wsparcie wysłannika Jej Królewskiej Mości. Jeśli nie jesteś skłonny wspierać tych ludzi, to obniżasz rangę stanowiska, tracisz wpływ i osłabiasz Wielką Brytanię" - powiedział Tugendhat, podkreślając odpowiedzialność polityków za wsparcie służby cywilnej i wojskowych pełniących służbę zagraniczną. Jeszcze dalej poszedł wiceminister spraw zagranicznych Alan Duncan, który ocenił brak poparcia dla Darrocha ze strony Johnsona "godnym pogardy" i "niezgodne z interesem kraju". Depesze opublikowane w niedzielę przez gazetę "Mail on Sunday" zawierały nieprzychylne opinie Darrocha na temat władz USA. Ambasador określił otoczenie amerykańskiego prezydenta jako "dysfunkcyjne" i ostrzegał, że "naprawdę nie wydaje nam się, by ta administracja miała się stać dużo normalniejsza: (tj.) bardziej przewidywalna, mniej podzielona, mniej niezdarna i nieporadna pod względem dyplomatycznym". "Nie przysłużył się Wielkiej Brytanii" Pierwszą reakcją Trumpa była opinia, że Darroch "nie przysłużył się Wielkiej Brytanii". Prezydent dodał, że jego administracja "nie jest fanem tego człowieka", a później zadeklarował, że "nie będzie z nim dalej pracował". W efekcie Biały Dom wycofał m.in. zaproszenie dla Darrocha na kolację z emirem Kataru. We wtorek napisał: "Ten zwariowany ambasador, którego Wielka Brytania narzuciła Stanom Zjednoczonym, nie jest kimś, kto nas zachwyca, bardzo głupi facet. Powinien mówić (...) premier May o jej nieudanych negocjacjach w sprawie brexitu i nie denerwować się moją krytyką na temat tego, jak źle zostało to poprowadzone". W kolejnym wpisie Trump ciągnął: "Powiedziałem Theresie May jak zrobić ten deal, ale zrobiła to na swój głupi sposób i nie była w stanie tego załatwić. Klęska! Nie znam ambasadora, ale powiedziano mi, że to nadęty głupiec. Powiedzcie mu, może USA mają teraz najlepszą gospodarkę i siły zbrojne na świecie i to o wiele...". Z Londynu Jakub Krupa