W marcu cztery tysiące brytyjskich żołnierzy stacjonujących w pobliskiej bazie obserwowało biernie uliczne walki Amerykanów i Irakijczyków z szyickimi bojówkami. W trakcie trwającego sześć dni regularnego powstania zginęło 60 irackich żołnierzy, jeden Amerykanin oraz setki rebeliantów. Żadnemu Brytyjczykowi natomiast włos z głowy nie spadł. Według "The Times" Wielka Brytania dogadała się z milicją szyickiego przywódcy Muktady as-Sadra w zeszłym roku. Umowa miała na celu włączenie szyitów do życia politycznego kraju i stępienie zapału frakcji ekstremistycznych. Warunki porozumienia przewidywały, że żaden brytyjski żołnierz nie wkroczy do Basry dopóki zgody nie udzieli minister obrony Des Browne. Podczas marcowych walk decyzja polityka zapadła jednak za późno. Ujawnienie zawarcia umowy z Armią Mahdiego poważnie podważyło reputację brytyjskiej armii. Amerykańscy i iraccy dowódcy wyrazili już swoje rozczarowanie. Pułkownik Imad z armii irackiej powiedział: - Bez wsparcia Amerykanów nie ukończylibyśmy misji, ponieważ Brytyjczycy w ogóle nam nie pomogli. Już im nie ufam. Nie chcą stracić żadnego żołnierza. Brytyjski rząd zaprzeczył jakoby jakakolwiek umowa została zawarta. Brak interwencji wytłumaczył natomiast faktem, że akcja w Basrze była "zaplanowana, dowodzona i wykonywana przez Irakijczyków".