Ze wstępnych ustaleń śledztwa wynika, że nic nie wskazuje, by incydent miał podłoże terrorystyczne - podała belgijska prokuratura. Agencja Belga przekazała, że 36-letni kierowca do 2009 roku mieszkał w Belgii, potem przeniósł się do Niemiec. Nie był znany belgijskiemu wymiarowi sprawiedliwości. Po zatrzymaniu jego wypowiedzi były niespójne, sprawiał wrażenie osoby niezrównoważonej. Funkcjonariusze podjęli interwencję, gdy kierowca przejechał na czerwonym świetle na skrzyżowaniu. Następnie odmówił podporządkowania się poleceniom policji i dwukrotnie spowodował kolizję z radiowozem. Podczas pościgu policjanci użyli broni; nikt nie został ranny. Po zatrzymaniu kierowca powiedział, że w jego samochodzie są środki wybuchowe. Choć zdaniem policji nic na to nie wskazywało, ze względów bezpieczeństwa na miejsce wezwano wojskowych saperów. Niczego niebezpiecznego nie znaleziono. Do zdarzenia doszło w dzielnicy Molenbeek-Saint-Jean w północno-zachodniej części belgijskiej stolicy. Okolicę otoczono policyjnym kordonem, tamtejsze sklepy i lokale usługowe przejściowo ewakuowano, a mieszkańcom polecono, by nie opuszczali domów. Molenbeek-Saint-Jean to dzielnica zamieszkana w dużej mierze przez wywodzącą się z Maroka mniejszość muzułmańską. Zyskała rozgłos, gdy okazało się, że związani z nią byli terroryści, którzy w listopadzie 2015 roku przeprowadzili zamachy w Paryżu, w których zginęło 130 osób. Ta sama komórka Państwa Islamskiego w marcu 2016 roku przeprowadziła zamach w Brukseli, który kosztował życie 32 osób.