W ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin sygnały płynące z obu zespołów negocjacyjnych odwróciły się niemal zupełnie. Jeszcze w środę (2 grudnia) źródła mówiły, że zawarcie porozumienia jest na wyciągnięcie ręki i może to nastąpić nawet w piątek lub sobotę. Ale w czwartek wieczorem sytuacja się zmieniła i teraz realną perspektywą jest to, że nie będzie go wcale. W krytycznej fazie Alok Sharma, brytyjski minister biznesu, przyznał w piątek rano (4 grudnia), że rozmowy są w fazie krytycznej. - Uczciwie trzeba powiedzieć, że jesteśmy w trudnej fazie, są pewne skomplikowane kwestie do rozwiązania - mówił, dodając, że porozumienie może zostać osiągnięte, jeśli UE uzna, że Wielka Brytania jest suwerennym i niezależnym państwem. Według brytyjskich źródeł rządowych za tę krytyczną sytuację odpowiadają negocjatorzy UE. - Za pięć dwunasta UE wprowadza nowe elementy do negocjacji. Przełom jest nadal możliwy w ciągu najbliższych kilku dni, ale perspektywa ta się zmniejsza - mówi cytowane przez BBC źródło. Wprawdzie główny unijny negocjator Michel Barnier odrzucił te zarzuty, ale dodatkowy element niepewności dodał francuski minister ds. europejskich Clement Beaune, który powiedział w piątek, że Francja może zawetować porozumienie, jeśli uzna je za niekorzystne. Na razie pewne jest, że Barnier zamiast wrócić w piątek do Brukseli, jak było planowane, pozostanie w Londynie przez weekend, prawdopodobnie także w weekend ponownie rozmawiać będą telefonicznie brytyjski premier Boris Johnson z przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen. Mówiono nawet o wrześniu Powiedzenie, że na zawarcie porozumienia jest coraz mniej czasu, a ostateczny deadline się zbliża, nie oddaje powagi sytuacji, bo już kilka ostatecznych deadline'ów minęło, a nawet jeśli porozumienie zostanie zawarte, będzie potężny problem z jego ratyfikacją przed końcem roku. Warto przypomnieć, że według pierwotnych założeń porozumienie miało zostać uzgodnione do końca września lub początku października. Można jednak założyć, że ostatnim ostatecznym deadlinem na zawarcie umowy jest rozpoczynający się w czwartek (10 grudnia) szczyt UE. Jeśli do tego czasu nie będzie zgody, trudno przypuszczać, by zmieniło się to w okresie świąteczno-noworocznym. Kwestie sporne Według tego, co mówią co jakiś czas Barnier i jego brytyjski odpowiednik David Frost, główne punkty sporne w rozmowach pozostają wciąż te same, czyli rybołówstwo, równe warunki gry, czyli wspólne - w rozumieniu UE, unijne - regulacje w takich sprawach jak prawa pracownicze, ochrona środowiska czy prawa konsumencie, oraz to, w jaki sposób rozstrzygane będą ewentualne przyszłe spory wynikające z umowy i jaka ma być w tym rola Trybunału Sprawiedliwości UE. Ale w przyszłym tygodniu do punktów spornych powróci jeszcze jedna kwestia - w poniedziałek (7 grudnia) Izba Gmin ponownie zajmie się budzącym kontrowersje projektem ustawy o brytyjskim rynku wewnętrznym. Przewiduje on, że w określonych przypadkach, czyli w razie braku porozumienia z UE, brytyjski rząd może unieważnić niektóre zapisy dotyczące Irlandii Północnej z obowiązującej już umowy o warunkach wyjścia z UE. Jak się oczekuje, Izba Gmin przywróci do projektu ustawy te kontrowersyjne zapisy, które usunęła z niego Izba Lordów. Bruksela już za pierwszym razem, gdy projekt został złożony, ostrzegła, że podkopuje on zaufanie i bardzo utrudnia zawarcie porozumienia, a teraz to powtarza. A tymczasem w przyszłym tygodniu dojdzie do tego jeszcze jedna, podobna sprawa. Brytyjski rząd złoży w Izbie Gmin projekt ustawy o opodatkowaniu, który również pozwoli - w przypadku braku porozumienia z UE - uchylić niektóre zapisy dotyczące Irlandii Północnej. Zgodnie z protokołem dotyczącym Irlandii Północnej, Londyn i Bruksela miały wspólnie ustalać, w przypadku których towarów eksportowanych z Wielkiej Brytanii (tj. Anglii, Szkocji i Walii) do Irlandii Północnej jest ryzyko ich reeksportu do Republiki Irlandii. Projekt ustawy przewiduje, że będzie to ustalał brytyjski rząd. Nie ma wątpliwości, że rozpoczęcie pracy nad tą ustawą w momencie, gdy porozumienie handlowe z UE jest na wyciagnięcie ręki, nie pomoże w rozmowach. Johnson zaniepokojony Boris Johnson stale powtarza, że wyjście z okresu przejściowego na warunkach australijskich - co jest eufemistycznym określeniem na brak umowy - jest równie dobrym rozwiązaniem jak z umową i, jak zapewnia, nie ma wątpliwości, że Wielka Brytania również będzie w tej sytuacji prosperować. Być może w długiej perspektywie nawet tak się stanie, ale w krótkiej na pewno spowoduje to poważne turbulencje w postaci kolejek w punktach odprawy celnej, wzrostu cen, zwłaszcza produktów rolnych, a być może nawet zmniejszeniem ich dostępności. I mimo urzędowego optymizmu jest ponoć coraz bardziej zaniepokojony perspektywą braku umowy. Jak podała stacja BBC, powołując się na jednego z członków rządu, Johnson poważnie obawia się politycznych konsekwencji widoku ciężarówek stojących w kolejkach do odprawy w Dover. Nie można też zapominać, że, jak prognozuje Biuro ds. Odpowiedzialności Budżetowej (OBR), brak porozumienia zmniejszy przyszłoroczny PKB Wielkiej Brytanii o 2 punkty proc. Z drugiej strony, porozumienie, które zostanie ocenione jako zbyt duże ustępstwo wobec Brukseli, będzie bardzo trudne do zaakceptowania zarówno przez wyborców, jak i przez sporą część jego własnych posłów z Partii Konserwatywnej. Bo po stronie brytyjskiej to Izba Gmin będzie miała ostateczne słowo, czy jeśli zostanie ono zawarte, to ratyfikować je, czy też nie. Z Londynu Bartłomiej Niedziński