Agnieszka Maj: Który z trzech scenariuszy, przedstawionych wczoraj przez premier Theresę May jest najbardziej prawdopodobny: brexit z umową, bez umowy, czy też przesunięcie terminu wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej? - W istocie to raczej jeden scenariusz w trzech aktach. Najpierw posłowie będą głosować nad przyjęciem porozumienia, które najprawdopodobniej odrzucą, potem nad wyjściem bez porozumienia, które też najprawdopodobniej zawetują i w konsekwencji na końcu nad opóźnieniem brexitu. Pytanie, jak daleko posłowie zdecydują się pójść tą ścieżką. Premier May wyraźnie wskazała też, że samo przesunięcie daty wyjścia niczego nie rozwiązuje: opcja wyjścia bez umowy nadal brana jest pod uwagę. Otwarte jest także pytanie, o ile może zostać przesunięty termin brexitu. Jeśli będzie to dłużej niż trzy miesiące, oznacza to, że Wielka Brytania musiałaby wziąć udział w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Na to pewnie brytyjscy posłowie się nie zgodzą? - Przede wszystkim na przedłużenie musi się zgodzić jednomyślnie 27 państw UE i mogą one postawić własne warunki. Ponadto, z perspektywy brytyjskiej polityki wewnętrznej udział w wyborach do PE rodzi szereg komplikacji, zwłaszcza w zakresie konieczności wystawienia kandydatów i publikacji manifestów wyborczych, co wzmocni podziały wewnątrz partii brytyjskich i społeczeństwa. W zeszłym tygodniu skutkowały one wyjściem trzech posłów z Partii Konserwatywnej i aż dziewięciu z Partii Pracy. Posłowie ci mają bardzo ograniczone możliwości utrzymania swoich mandatów w Izbie Gmin z powodu ordynacji wyborczej. Dzięki wyborom do PE rozłamowcy uzyskaliby jednak wyjątkową szansę przedłużenia swojego życia politycznego i uzyskania funduszy na działanie tworzonej przez nich nowej partii. W przeszłości mistrzem wykorzystania tych instrumentów była partia UKIP pod wodzą Nigela Farage’a. Obecnie przygotowuje się on do startu w tych wyborach z nowym ugrupowaniem pod nazwą Partia Brexitu. Rozważane jest przesunięcie daty wyjścia o dwa miesiące, wtedy nie byłoby konieczności organizowania wyborów do Parlamentu Europejskiego. - Gdyby miało nastąpić przesunięcie krótkie, o dwa-trzy miesiące, wówczas odpada problem wyborów do PE, ale uwypukla się pytanie o ostateczny cel negocjacji z UE. Trzy miesiące to nie jest wystarczający czas na wynegocjowanie nowego porozumienia: w tym czasie można albo poprawić to podpisane w Brukseli 25 listopada w zakresie tzw. backstopu albo lepiej przygotować się do wyjścia bez umowy. Na razie rozmowy na ten temat toczą się z Komisją Europejską, ale renegocjacja backstopu nie jest możliwa bez zgody Rady Europejskiej, czyli przywódców państw i rządów, którzy muszą wyrazić zgodę na zmianę mandatu negocjacyjnego UE. UE wysyła jednak sygnały, że jest gotowa pójść Wielkiej Brytanii na rękę, aby uniknąć chaosu związanego z wyjściem bez umowy. - Tak, ale to, o co postulują Brytyjczycy wymaga zmiany traktatu o wyjściu. Czyli scenariusz przedłużenia o trzy miesiące pozostawia wszystkie obecnie nierozwiązane problemy nadal otwartymi - to po prostu przedłużenie czasu na rozmowy, ale bez gwarancji osiągnięcia porozumienia. Premier May wciąż zależy na zaakceptowaniu wynegocjowanego przez nią porozumienia z UE. To jest wciąż jedyna konkretna propozycja na stole. Czy posłowie w końcu się przestraszą się i zgodzą na umowę? - Jest pewna grupa posłów, którym opłaca się ulec perswazji, zwłaszcza tym z Partii Pracy z okręgów, które głosowały za wyjściem, a także części posłów z Partii Konserwatywnej. Innym z kolei się to nie opłaca. Ogólnie posłowie są podzieleni, ale masy członkowskie w obu partiach mają bardzo jasne poglądy na temat brexitu, przy czym te poglądy niekoniecznie korespondują z poglądami wyborców tych partii. Większość posłów Partii Pracy popiera pozostanie w UE, mniejsza część z nich jest za brexitem. Natomiast jedna trzecia wyborców Partii Pracy popiera brexit, przy czym zapewniają oni tej partii połowę mandatów. Jeśli więc partia zniechęci tych ludzi do siebie to fundamentalnie naraża swoje szanse na rządzenie. Ponieważ jednak miażdżąca większość działaczy Partii Pracy jest za pozostaniem w UE, stąd ostatnie zapowiedzi przewodzącego Jeremy’ego Corbyna, że Partia Pracy składania się do poparcia drugiego referendum ws. brexitu. Posłowie Partii Pracy optując za pozostaniem w UE rozczarują jednak wielu swoich wyborców. Na dłuższą metę może doprowadzić to do rozłamu. W Partii Konserwatywnej też może wyjść do rozłamu, ale nie tak głębokiego jak w Partii Pracy. Premier May bardzo dużo wysiłku włożyła w to, aby przerzucić najtrudniejsze decyzje na posłów. Dlatego mają nastąpić w połowie marca aż trzy głosowania. Premier prezentuje się jako osoba, która przygotowała porozumienie, ale ulega naleganiom posłów, aby to oni mieli ostatnie słowo w tej sprawie. Oni będą więc musieli wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje i liczyć się z ich przykrymi konsekwencjami. W obu partiach rozpoczął się oddolny ruch, który ma zapoczątkować wycofywanie poparcia dla kandydatur posłów, którzy łamią linię partyjną. W przypadku Partii Konserwatywnej oznacza to wycofywanie poparcia dla posłów (tzw. deselekcję), którzy hamują brexit. Już teraz kilku posłów jest zagrożonych tą procedurą. Dla wielu posłów to jest być albo nie być. Dzisiaj zaplanowane jest głosowanie nad poprawką Cooper i Bolesa dotyczącą przesunięcia terminu wyjścia. Czy przyjęcie tej poprawki ma jakieś znaczenie skoro i tak główne głosowania zaplanowane są na połowę marca? - Poprawka nie została wycofana, ale posłowie szeregowi z Partii Konserwatywnej wycofali dla niej poparcie, w tym sam Nick Boles i Oliver Letwin. Początkowo była to zatem jedna z poprawek ponadpartyjnych popieranych przez posłów wszystkich partii, w tym rządzącej. Teraz poprawka ta stanie się poprawką opozycji. A posłowie partii rządzącej generalnie nie głosują za poprawkami opozycji. Które z tych trzech wyjść ws. brexitu jest teraz najbardziej prawdopodobne? - Teraz wiodącym scenariuszem wydaje się odroczenie daty wyjścia, ale kwestią otwartą jest to, o ile miesięcy. Po stronie brytyjskiej preferencje nie są oczywiste, czy to ma być długie, czy krótkie przedłużenie. Dużo do powiedzenia ma UE, która może na przykład zgodzić się tylko na przedłużenie o 21 miesięcy. Jedną z kwestii spornych jest kwestia rozliczeń finansowych. Z punktu widzenia UE przedłużenie okresu wyjścia o 21 miesięcy rozwiązuje większość kwestii finansowych związanych z bezpośrednio z brexitem. W takim wariancie Wielka Brytania do końca obecnego budżetu wieloletniego pozostanie państwem członkowskim i jako takie będzie wpłacać swoje składki. Ale dla Brytyjczyków to chyba najgorsze rozwiązane, bo musieliby płacić Unii, choć chcą z niej wyjść. - Przypomnijmy, że decyzja o odroczeniu daty wyjścia musi uzyskać jednomyślną zgodę państw UE. Posłowie i rząd brytyjski mogą więc być postawieni przed wyborem: albo decydujecie się na przesunięcie o 21 miesięcy, albo nie ma przedłużenia w ogóle. Ponadto w tym okresie Wielka Brytania utrzymałaby pełne uprawnienia decyzyjne w UE z tytułu przedłużonego członkostwa. Nie można więc powiedzieć, że taki scenariusz jest nierealny. Przedłużenie nie blokuje jednak wyjścia bez porozumienia po upływie doliczonego czasu. Pojawiły się też opinie, że nawet jeśli ostatecznie nie uda się osiągnąć porozumienia w sprawie backstopu i tego powodu ostatecznie nie doszłoby do ratyfikacji traktatu o wyjściu, to przedłużenie czasu negocjacji ma sens w imię lepszego przygotowania się na ten najtrudniejszy wariant brexitu.