Prawnicy pani Rousseff wnieśli tę apelację zarówno ze względu na "ciężkie uchybienia formalne", jakich - ich zdaniem - dopuścił się Senat w procedowaniu przeciwko Dilmie Rousseff, jak i wobec faktu, że nie popełniła żadnego przestępstwa kryminalnego, co stwierdzili w swym werdykcie sami senatorowie. Zarzuty przeciwko Rousseff zostały oparte na dwóch artykułach ustawy z 1950 roku, które przewidują, że podstawą do pozbawienia prezydenta jego mandatu może być przestępstwo polegające na "przekroczeniu uprawnień". Za takie większość senacka uznała naruszenie ustawy budżetowej poprzez sięgnięcie w trzech przypadkach bez uprzedniej zgody parlamentu po dodatkowe, stosunkowo niewielkie kredyty banków publicznych pozostających pod kontrolą prezydenta. Dilma Rousseff podjęła tę decyzję głównie w celu ratowania rządowych programów socjalnych zagrożonych wskutek kryzysu gospodarczego. Artykuły ustawy sprzed 66 lat - twierdzą w odwołaniu prawnicy Rousseff - "są nie do pogodzenia z konstytucją Brazylii z 1988 roku", która według nich "nie włączyła w pełni tekstu prawnego znanego jako ustawa o impeachmencie". Obrońcy pani Rousseff wnioskują do Sądu Najwyższego, aby się w tej sprawie wypowiedział. Złożyli wniosek na ręce sędziego Teori Zavasckiego, który ma uprawnienia, aby podjąć decyzję, czy przedłożyć go na sesji plenarnej Sądu Najwyższego, którego prezes Ricardo Lewandowski przewodniczył rozprawie na ostatnim etapie postępowania przeciwko Rousseff. Doradca prezydenta Michela Temera, brazylijski politolog Thiago Aragao, oświadczył w dniu ogłoszenia senackiego werdyktu, że obecnie zadaniem następcy pani Rousseff będzie nadrobienie kilkunastu lat, w czasie których była realizowana polityka brazylijskiej Partii Pracujących, i szybkie przeprowadzenie prywatyzacji. Wprawdzie pierwsze kroki uczynił w tym kierunku rząd pani Rousseff, ale obecnie - mówi Aragao - należy to bardzo przyspieszyć. Na pierwszy ogień pójdą - według niego - koleje, lotniska, porty, rynek telekomunikacyjny, ropa naftowa i olbrzymie nowo odkryte złoża ropy naftowej na dnie Oceanu Atlantyckiego. Wielki hiszpański dziennik "El Pais" napisał w czwartek w swym brazylijskim wydaniu: "Temer, były profesor prawa konstytucyjnego pozbawiony większej charyzmy, który przez półtora mandatu pani Rousseff był jej zastępcą (...), będzie musiał ciężko walczyć jako polityk cieszący się bardzo niską popularnością". Dziennik dodaje, że po kilkunastu latach rządów centrolewicy z jej reformami socjalnymi ma on niewiele czasu na przeprowadzenie "niepopularnych posunięć", ponieważ jego mandat kończy się w 2018 roku. "Co więcej - podkreśla "El Pais" - sam jest zagrożony w toku wielkiej operacji policyjnej dotyczącej afery korupcyjnej wokół brazylijskiego koncernu naftowego Petrobras, która "może zaszkodzić członkom jego rządu". "Sam Temer - dodaje "El Pais" - był wymieniany przez niektóre osoby zamieszane w aferę: twierdzą, że korzystał z nielegalnych funduszy podczas swej kampanii wyborczej". Mimo to, podobnie jak "Folha de Sao Paulo", reprezentująca opinię najbardziej wpływowych brazylijskich kół finansowych, ogromna większość brazylijskich mediów uważa, że środowy werdykt Senatu oznacza definitywny koniec trzynastoletnich rządów lewicy reprezentowanej przez Partię Pracujących charyzmatycznego prezydenta (2003-2011) Luiza Inacio Luli da Silvy.