W Polsce już w listopadzie zwykle myśli się o świętach. Trwa odliczanie do Wigilii, kupowanie prezentów, całe przedświąteczne szaleństwo. Choć blisko 30 lat temu sklepowe półki nie uginały się od nadmiaru bożonarodzeniowych akcesoriów i tak było czuć klimat zbliżających się świąt. W listopadzie 1976 roku ks. Stanisław Pawłowski stanął na Czarnym Lądzie, w Kongo - Republice Ludowej, na równiku, w sercu Afryki. Wokoło żółty piasek, zielone drzewa, palmy i ludzie o czarnej skórze. - Inny klimat, inna mentalność i krótka historia ich chrześcijaństwa, zaledwie jeden wiek - mówi ks. Stanisław. Jak z dala od rodzinnego kraju, od polskich obyczajów spędza się święta Bożego Narodzenia? - Francuzi, którzy zakładali pierwsze misje w dalekiej Afryce, nie znali naszych tradycji. Nie było więc tu nigdy choinki, opłatka. Dla Kongijczyków zwyczaje przywiezione przez białych misjonarzy były nowe. W kraju, gdzie dookoła tylko bananowce i palmy, trudno szukać prawdziwej, zielonej choinki - mówi. - W afrykańskich kaplicach umieszczaliśmy właśnie wyciętego bananowca, on zastępował nam choinkę. Nie ozdabialiśmy go tak, jak nasze drzewka w kraju. Choinka pojawiła się za to w placówce misyjnej. Kolorowe, świecące drzewko nie budziło zdziwienia u miejscowych. Nazwali je "zwyczajem białych". Na początku nie było szopki, później misja otrzymała od diecezji tarnowskiej kilka figurek przedstawiających monarchów i zwierzęta. Zrobiono wtedy uroczyste wprowadzenie figurek do kaplicy. Wydawało się, że czarni przecież mieszkańcy Afryki będą chcieli, by figurka nowo narodzonego Jezusa także była czarna. "Pan Jezus jest biały" - argumentowali i nie dali się przekonać do czarnej lalki. Gdy taka znalazła się raz w prowizorycznym żłóbku, dzieci ją wyrzuciły. Żłóbek był prosty i zwyczajny - na mchu albo macie plecionej z bambusa leżała figurka małego Jezusa. Jeśli nie było miejsca nawet na taki żłóbek, wtedy wyjątkowo u stóp ołtarza siadała młoda ochrzczona kobieta, ze swym małym dzieckiem. Wigilia: w Polsce śnieg, a w dalekiej Afryce 27 stopni powyżej zera. U nas biało od śniegu, tam wszędzie żółty piasek. - Grudzień to tutaj pora deszczowa, pada kilka razy w ciągu dnia. O śniegu zapomniałem - mówi ks. Stanisław. Wigilijna kolacja Kongijczyków nie jest tak bogata w dania, jak ma to miejsce w Polsce. Księdzu Stanisławowi trudno było opowiadać o dwunastu potrawach polskiej Wigilii, gdy wiedział, z jakim wysiłkiem zdobywają codzienne pożywienie. - Jedli więc to samo, co każdego innego dnia. Jeśli na święta dostali drobne dary, to dodatkowo mieli ryż, makaron lub pudełko sardynek. Wigilia to też opłatek, najbardziej charakterystyczny polski zwyczaj, w Afryce zupełnie nieznany. Misjonarze dzielili się opłatkiem między sobą, ale tego zwyczaju nie wprowadzali wśród Kongijczyków. Wszystkim za to składali życzenia z okazji "botama ya Yezu" - narodzenia Jezusa. - Zawsze przed świętami przychodziło mnóstwo listów z Europy, z Polski z życzeniami. A w każdym liście opłatek. - Jeździłem po listy na pocztę, w której pracował protestant, nie znający polskich zwyczajów. Raz zastałem go bardzo zdziwionego. Cały czas mówił, że komunia się sypie z tych worków. Sam byłem zaskoczony. Ale wyjąłem jeden list, otworzyłem i okazało się, że to opłatki zbytnio się pokruszyły. - Tłumaczyłem mu, że z tego wycina się dopiero okrągłe komunikanty lub hostie, a kwadratowy opłatek służy do składania sobie życzeń. Długo się dziwił i mówił, że to bardzo piękny zwyczaj. Wiedział, że w naszej kulturze jest choinka przyozdabiana światełkami, ale o opłatku nie słyszał. W Kongo nie słychać śpiewu kolęd, przynajmniej takich, jakie my dobrze znamy. Pieśni bożonarodzeniowe powstają tylko tam, gdzie mieszkają chrześcijanie. Inna jest też muzyka. Kongijczycy grają na tam-tamach, grzechotkach wykonanych z puszek albo plecionych małych koszyczków. Kongo i Polskę dzieli wszystko. Ale połączyć może prosta radość w przeżywaniu Bożego Narodzenia. Zobacz nasz świąteczny raport: "Hej kolęda, kolęda..."