75-letni Bob Woodward to jeden z najbardziej znanych i cenionych amerykańskich dziennikarzy. Rozgłos przyniosło mu ujawnienie, wraz Carlem Bernsteinem, afery Watergate. "Strach...", zgodnie z przewidywaniami, z miejsca stał się bestsellerem. Jak mówił Woodward, książka została oparta na setkach godzin nagranych rozmów z uczestnikami przedstawionych zdarzeń. Publikacja nie spotkała się z przychylną recenzją prezydenta USA. "Książka Woodwarda to jakiś żart. Kolejny atak na mnie przy użyciu niewiarygodnych oraz anonimowych źródeł. Wielu [bohaterów] już zdementowało przypisywane im cytaty, które, tak jak cała książka, są fikcją. Demokraci nie potrafią przegrywać. Ja napiszę prawdziwą książkę!" - zapowiadał Donald Trump na Twitterze. O co tyle zamieszania? Sprawdźmy. Rozdział pierwszy W sierpniu 2010 roku, sześć lat przed objęciem stanowiska szefa zwycięskiej kampanii wyborczej Donalda Trumpa, Steve Bannon, wówczas pięćdziesięciosiedmioletni producent prawicowych filmów politycznych, odebrał telefon. - Co robisz jutro? - zapytał David Bossie, wieloletni śledczy Izby Reprezentantów z ramienia Partii Republikańskiej i działacz konserwatywny, który wcześniej niemal przez dwie dekady zajmował się skandalami związanymi z Billem i Hillary Clintonami. - Montuję dla ciebie te p...ne filmiki - odparł Bannon. Zbliżały się wybory uzupełniające do Kongresu. Tea Party znajdowała się u szczytu popularności, republikanie nabierali rozpędu. - Dave, wypuszczamy jeszcze dwa filmy. Montuję je, zasuwam dwadzieścia godzin na dobę. Bannon pracował w Citizens United, konserwatywnym stronnictwie politycznym, któremu szefował Bossie. Na masową skalę produkował filmy antyclintonowskie. - Możesz pojechać ze mną do Nowego Jorku? - zapytał Bossie. - Po co? - Spotkać się z Donaldem Trumpem. - A po co mamy się z nim spotykać? - Rozważa kandydowanie na prezydenta. - Jakiego kraju? - zadrwił Bannon. Bossie upierał się jednak, że to poważna sprawa. Pracował z Trumpem już od wielu miesięcy, a teraz tamten poprosił o jeszcze jedno spotkanie. - Chłopie, nie mam czasu się tym brandzlować - wyznał Bannon. - Donald Trump nigdy nie będzie kandydował na prezydenta, zapomnij. Przeciwko Obamie? Mówię ci, zapomnij. To p...ne bzdury. - Nie chcesz się z nim spotkać? - Nie, kompletnie mnie to nie interesuje. Trump udzielił kiedyś Bannonowi półgodzinnego wywiadu w nadawanym w niedzielne popołudnia programie radiowym zatytułowanym The Victory Sessions, który Bannon prowadził jeszcze w Los Angeles1. Program ten określano mianem "audycji radiowej dla myślących". - Ten facet jest niepoważny - ocenił Bannon. - A ja myślę, że jest poważny - zaprzeczył Bossie. Trump był telewizyjnym celebrytą; grał główną rolę w słynnym teleturnieju "The Apprentice", który przez kilka tygodni zajmował pierwsze miejsce na liście najchętniej oglądanych programów NBC. - Co nam szkodzi się z nim spotkać? Bannon w końcu zgodził się pojechać do Nowego Jorku i odwiedzić Trump Tower. Wjechali na dwudzieste szóste piętro i wkroczyli do sali konferencyjnej. Trump powitał ich serdecznie, a następnie Bossie rozpoczął szczegółową prezentację, będącą właściwie instruktażem. Jej pierwsza część według Bossiego wyjaśniała, jak wystartować w prawyborach Partii Republikańskiej i uzyskać nominację. Druga część wskazywała, jak prowadzić kampanię prezydencką w USA przeciwko Barackowi Obamie. Bossie opisał standardowe strategie wyborcze, a następnie omówił procedury i problemy związane z kampanią. Sam był tradycyjnym konserwatystą, opowiadającym się za minimalizacją uprawnień władzy. Powstanie Tea Party go zaskoczyło. Podczas spotkania obwieścił więc, że to ważny moment w amerykańskiej polityce: populizm spod znaku Tea Party rozlewa się po kraju, dzięki czemu głos zyskują nawet najmniej ważni, ten oddolny ruch ma przełamać polityczne status quo z korzyścią dla zwykłych ludzi. - Jestem biznesmenem - przypomniał Trump. - Nie biorę udziału w politycznych wyścigach. - Jeżeli ma pan zamiar kandydować na prezydenta - zauważył Bossie - musi pan zapoznać się z mnóstwem drobiazgów, a także mnóstwem spraw fundamentalnych. - Do drobiazgów należały na przykład terminy zgłaszania kandydatur czy stanowe przepisy dotyczące prawyborów, słowem, wszystkie te najdrobniejsze szczegóły. - Musi pan poznać zasady uprawiania polityki i dowiedzieć się, jak zdobyć delegatów. Ale najpierw powinien pan zrozumieć ruch konserwatywny. Trump skinął głową. - Są pewne problemy w tym względzie - stwierdził Bossie. - Ja nie mam żadnych problemów - odparł Trump. - O czym pan mówi? - Po pierwsze, republikańskich prawyborów nigdy jeszcze nie wygrała osoba, która nie reprezentowała poglądów pro-life - wyjaśnił Bossie. - A pan, niestety, jest bardzo pro-choice. - To znaczy? - Istnieją dowody, że wspierał pan finansowo gości od aborcji, kandydatów pro-choice. Wygłaszał pan sprzyjające im oświadczenia. Musi pan być pro-life, przeciwnikiem aborcji. - Jestem przeciwko aborcji - oświadczył Trump. - Jestem pro-life. - No cóż, dokumentacja pańskich wypowiedzi mówi co innego. - To się da poprawić. Tylko powiedzcie mi, jak poprawić. Jestem - jak to pan powiedział? - pro-life. Jestem pro-life, powiadam! Bannon był pod wrażeniem showmańskich umiejętności Trumpa, a wrażenie to rosło z każdą minutą rozmowy. Biznesmen wyglądał na zainteresowanego tematem, szybko reagował, był w znakomitej formie. Ego Trumpa wydawało się przerastać jego postać fizyczną i podporządkowywać sobie wszystkich w pomieszczeniu. Miał w sobie coś niezwykłego. Przypominał też jednak faceta w barze gadającego do telewizora... a może cwaniaka z Queens? W oczach Bannona Trump był kimś w rodzaju serialowego Archiego Bunkera, ale naprawdę skoncentrowanego na tym, co robi. - Drugą poważną sprawą - ciągnął Bossie - jest historia pańskich głosowań. - A co z nią? - Chodzi o to, jak często pan głosował. - O czym pan znowu mówi? - No cóż, chodzi o prawybory Partii Republikańskiej - wyznał Bossie. - Zawsze głosuję - odparł z przekonaniem Trump. - Głosowałem w każdych wyborach, od kiedy skończyłem osiemnaście czy dwadzieścia lat. - To się nie zgadza. Wie pan, że istnieje publicznie dostępny rejestr pańskich głosowań? - zapytał Bossie, który jako śledczy Kongresu miał wgląd w mnóstwo akt. - Nie wiedzą, jak głosowałem. - Nie, nie, nie, nie chodzi o to, jak pan głosował, ale jak często. Bannon zdał sobie sprawę, że Trump nie orientuje się w najbardziej podstawowych zagadnieniach polityki. - Głosowałem za każdym razem - upierał się. - Dokładnie rzecz biorąc, w prawyborach głosował pan tylko raz w życiu - oznajmił Bossie, powołując się na oficjalny zapis. - To p...ne kłamstwo - oburzył się Trump. - Całkowite kłamstwo. Za każdym razem szedłem na wybory i głosowałem. - Głosował pan tylko w jednych prawyborach - powtórzył Bossie. - Chyba w osiemdziesiątym ósmym czy coś koło tego, w prawyborach republikańskich. - Ma pan rację. - Trump bez mrugnięcia okiem zmienił stanowisko o sto osiemdziesiąt stopni. - Głosowałem na Rudy’ego. Giuliani kandydował w prawyborach na burmistrza w osiemdziesiątym dziewiątym? O to chodzi? - Tak. - Dam sobie z tym radę. - Być może żadna z tych rzeczy nie ma znaczenia - wyjaśnił Bossie - ale równie dobrze może mieć. Jeżeli chce pan robić postępy, musi pan być metodyczny. Nadeszła kolej Bannona, który zwrócił uwagę na sposób funkcjonowania Tea Party, stronnictwa działającego przeciw elitom. Populizm to ideologia dla zwykłego człowieka, który wie, że system jest zmanipulowany. Wymierzona w kapitalizm oparty na układach kolesi i zakulisowych interesach kosztem szeregowych pracowników. - Uwielbiam to. Tym właśnie jestem - oświadczył Trump. - Popularystą! - Nie, nie - poprawił go Bannon. - Populistą. - Tak, tak - upierał się Trump. - Popularystą. Bannon dał za wygraną. W pierwszej chwili pomyślał, że biznesmen nie zrozumiał słowa, ale być może chodziło o to, że Trump miał na myśli co innego: bycie popularnym wśród ludzi. Bannon wiedział, że "popularysta" to w języku angielskim wcześniejsza forma słowa "populista", przeznaczona dla mas, nieodznaczających się wysoką kulturą intelektualną. Spotkanie trwało już około godziny, gdy Bossie stwierdził: - Mamy jeszcze jeden duży kłopot. - Jaki? - zapytał czujniej niż poprzednio Trump. - Osiemdziesiąt procent pańskich darowizn trafiło do demokratów. Bossie uważał, że to najpoważniejszy polityczny problem Trumpa, lecz nie powiedział tego głośno. - Co za pierdoły! - To wszystko jest w publicznych archiwach - powtórzył Bossie. - Niemożliwe, w archiwach? - Trump był całkowicie zaskoczony. - Każda darowizna, jaką pan kiedykolwiek przekazał. Jawność wszystkich darowizn na cele polityczne jest w USA standardem. - Zawsze daję po równo - oznajmił Trump. Jego zdaniem datki trafiały do kandydatów obu partii. - Ofiarowuje pan rzeczywiście niezłe sumki... jednak w osiemdziesięciu procentach trafiają one do demokratów. Chicago, Atlantic City... - Muszę tak robić - burknął Trump. - Tam rządzą p...ni demokraci. Muszę budować hotele, a sami wiecie: kto smaruje, ten jedzie. To oni do mnie przychodzili. - Słuchaj - wtrącił się Bannon. - Dave próbuje tylko powiedzieć, że jeżeli miałbyś kandydować jako facet z Tea Party, to problem polega na tym, że to stronnictwo skarży się właśnie na takie układy. I na facetów takich jak ty, prowadzących niejawne interesy. - Poradzę sobie - orzekł Trump. - To wszystko manipulacja. System jest oszukany. Ci ludzie wymuszają ode mnie pieniądze od lat. Nie chcę im niczego dawać. Przychodzą, a jeżeli nie wypiszę im czeku... A potem opowiedział o pewnym macherze z Queens, "starym facecie z kijem bejsbolowym. Masz do niego interes, to musisz mu coś dać - zwykle w gotówce. Jeżeli nie zapłacisz, nic nie będzie załatwione. Niczego się nie zbuduje. Ale jeżeli weźmiesz ze sobą, ile trzeba, i zostawisz w kopercie, to załatwisz wszystko. Tak już jest. Ale mogę to naprawić". Bossie oznajmił, że wie, na czym oprzeć strategię: - Tylko ruch konserwatywny. Tea Party przyszła i odejdzie. Populizm przychodzi i odchodzi. Ruch konserwatywny to podstawa, przynajmniej od czasów Goldwatera. Poza tym - dodał - radziłbym, żeby kandydował pan tak, jakby chciał pan zostać gubernatorem w trzech stanach: Iowa, New Hampshire i Karolinie Południowej. To tam odbywają się pierwsze lokalne zgromadzenia przedwyborcze i prawybory. Starałbym się wyglądać na miejscowego, tak jakbym chciał zostać gubernatorem. Wielu kandydatów popełniło poważny błąd, próbując ubiegać się o stanowisko w dwudziestu siedmiu stanach. A wystarczy wziąć udział w trzech kampaniach na gubernatora, żeby mieć szansę na niezły wynik. Trzeba się skoncentrować na trzech stanach i tam dobrze wypaść, a w innych się uda. - Potrafię zdobyć nominację - ocenił Trump. - Potrafię wygrać z tymi facetami. Nie obchodzi mnie, kim są. Już rozumiem. Zadbam o te pozostałe sprawy. Każde stanowisko, każdy pogląd Trumpa można było renegocjować i zmienić. - Jestem pro-life - zadeklarował. - Chcę wystartować. - W takim razie musi pan zrobić jedną ważną rzecz - zaczął Bossie. - Musi pan wypisać indywidualne czeki dla kongresmanów i senatorów, w sumie na jakieś dwieście pięćdziesiąt tysięcy do pięciuset tysięcy dolarów. Wszyscy tu przyjdą. Proszę im patrzeć prosto w oczy, ściskać dłonie, a potem wręczyć czek. Potrzebujemy politycznych długów wdzięczności. Niech pan umawia się z nimi na spotkania sam na sam, tak by nie mieli żadnych wątpliwości. To będzie dobry początek do budowania trwalszych relacji. Proszę wyraźnie mówić: "Oto dla pana czek na dwa tysiące czterysta dolarów" - kontynuował Bossie. W 2010 roku była to maksymalna dozwolona suma darowizny. - Pojedyncze czeki, konkretna kwota na kampanię, tak by mieli świadomość, że pieniądze pochodzą osobiście od pana. Dzięki temu republikanie będą wiedzieli, że traktuje pan to poważnie. Pieniądze, jak dowodził Bossie, są najważniejszym elementem w przygotowaniach do kandydowania na prezydenta. - Później okaże się, że te czeki były znakomitą inwestycją. Według Bossiego należało rozdawać je republikańskim kandydatom w kilku niezdecydowanych stanach, takich jak Ohio, Pensylwania, Wirginia i Floryda. - Poza tym - dodał - musi pan spisać swoje preferencje polityczne w jednej książce, napisać, co pan myśli o Ameryce i kierunkach jej polityki. Bannon przedstawił obszerne sprawozdanie na temat Chin i ich sukcesów w odbieraniu Stanom Zjednoczonym miejsc pracy i dochodów. Miał obsesję na punkcie tego zagrożenia. - No i co myślisz? - zapytał go później Bossie. - Facet zrobił na mnie duże wrażenie - przyznał Bannon. Niestety, nie widział go w roli kandydata na prezydenta. - Jego szanse wynoszą zero. To przez te dwie rzeczy, które kazałeś mu zrobić. D...k nie wypisze ani jednego czeku, bo nie ma tego w zwyczaju. Podpisuje się tylko na odwrocie, kiedy to on ma go realizować. Dobrze, że to powiedziałeś, bo nigdy nie wypisze żadnego czeku. - A co z opisem preferencji politycznych? - Daj, k...a, spokój, facet nigdy nie napisze takiej książki. Przede wszystkim nikt jej nie kupi. Straciliśmy czas. Jedyna korzyść, że wszystko to było cholernie zabawne. Bossie powiedział, że spróbuje przygotować Trumpa do wyborów, gdyby ten kiedykolwiek zdecydował się kandydować. Bo biznesmen ma jedną zaletę: jest całkowicie oderwany od świata polityki i jej procesów. Gdy wracali ze spotkania, Bossie zaczął w myślach rozważać kwestie, które sześć lat później będzie roztrząsać większość Amerykanów. Nigdy nie wystartuje. Nie zdąży z terminami. Nigdy nie ogłosi kandydatury. Nigdy nie ujawni stanu swoich finansów. Prawda? Nigdy nie zrobi żadnej z tych rzeczy ani nigdy nie zwycięży. - Myślisz, że wystartuje? - zapytał w końcu Bannona. - Nie ma mowy. Ma zerowe szanse - powtórzył Bannon. - Mniej niż zerowe. Popatrz na całe jego p...ne życie. Daj spokój. Nie zrobi tego. Urwaliby mu łeb. -----Książka "Strach. Trump w Białym Domu" Boba Woodwarda ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa W.A.B. Przekładu dokonali Maciej Studencki, Paweł Bravo, Hanna Jankowska, Jan Wąsiński, Jacek Żuławnik.