Dzisiaj rano grupy młodzieży palestyńskiej w rejonie miejscowości Beitar pod Betlejem obrzuciły kamieniami wojskowe pojazdy izraelskie. Dwóch żołnierzy zostało rannych. Także w innych częściach Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy w nocy dochodziło do wielu incydentów. Palestyńscy snajperzy ostrzelali z broni maszynowej posterunek wojskowy w rejonie Jerycha i pobliskie osiedle żydowskie Wered Jerycho. Butelkami z benzyną obrzucono inne osiedle w tym samym rejonie - Szawej Szomron. Spłonęły składy żywności. Nikomu nic się nie stało. Do podobnej sytuacji doszło również wokół osiedli żydowskich w Psagot pod Ramallah, Kadim pod Dżeninem oraz Eilon Moreh i Brakha pod Nablusem. W Strefie Gazy eksplodował samochód pułapka, zaparkowany na trasie przejazdu konwoju armii izraelskiej w pobliżu przejścia granicznego w Karni. W tym miejscu zginęło wczoraj czterech palestyńskich chłopców w wieku 17-22 lat. W trwających już ponad miesiąc zamieszkach zginęło prawie 160 osób. Mimo ciągłego rozlewu krwi zarówno premier Izraela Ehud Barak jak i palestyński przywódca wydają się być nieugięci. Barak grozi "jeszcze ostrzejszą i zdecydowaną" odpowiedzią na falę przemocy na terenach palestyńskich: - Dopóki wybierana będzie droga przemocy, będziemy bronić Izraela i jego mieszkańców wszelkimi środkami, jakie mamy do dyspozycji - powiedział Barak. Równie nieugięty pozostaje lider Palestyńczyków. Jaser Arafat zapowiada kontynuowanie intifady, czyli antyizraelskiego powstania: - Mieszkańcy Izraela powinni pamiętać, że kiedy głosowali najpierw na byłego premiera Rabina, a później na Ehuda Baraka, głosowali też na pokój. I teraz powinni do tego pokoju dążyć - twierdzi palestyński przywódca. Kolejną próbę rozwiązania kryzysu na Bliskim Wschodzie podejmują Stany Zjednoczone. Dziś do Waszyngtonu na rozmowy z sekretarz stanu, Madaleine Albright, przyjeżdża izraelski minister spraw zagranicznych, Szlomo Ben Ami. Pod koniec tygodnia na takie samo spotkanie przyjeżdża z kolei główny palestyński negocjator, Saeb Erekat.