Od czasu do czasu pojawiają się głosy twierdzące, iż za Państwem Islamskim stoi Rosja. Pomijając brak jakichkolwiek dowodów na to, warto się zastanowić co rzekomo Moskwa mogłaby zyskać na tym i czy przypadkiem lansowanie tej dość absurdalnej teorii nie służy - paradoksalnie - interesom rosyjskim. Głównym argumentem przemawiającym rzekomo za "śladem rosyjskim" jest cui profit. Sytuacja w Syrii ma rzekomo odwracać uwagę od rosyjskiej agresji na Ukrainie. Problem w tym, iż nie bardzo jest jasne na czym to odwracanie uwagi miałoby polegać. Oba konflikty są zupełnie odmiennej natury, a Europa i USA i tak nie wykorzystują wszystkich swoich możliwości (w szczególności w zakresie dostawy broni) ani w jednym ani w drugim konflikcie. W konflikcie z Państwem Islamskim ciężar walki spoczywa na dwóch siłach: Kurdach i "osi szyickiej" tj. wojsku irackim, wspartym "doradcami" irańskimi, a także armii syryjskiej wspieranej przez Hezbollah, przy czym faktem jest, że w Syrii nie dochodziło do zbyt wielu starć między reżimem a IS (choć nie jest też prawdą, iż tych starć nie było w ogóle). Podstawowym błędem USA w odniesieniu do sytuacji w Iraku jest to, że całą pomoc wojskową przekazuje nie Kurdom, lecz Bagdadowi i robi wszystko by Irak nie przestał być jednym państwem. W tym kontekście atak Państwa Islamskiego na Erbil w sierpniu ub. r. rzeczywiście służył interesom Iranu, gdyż Iran natychmiast pośpieszył z pomocą wchodząc w niszę stworzoną przez błąd amerykańskiej polityki. Dopiero wówczas, i jak niektórzy twierdzą - pod wpływem nacisków izraelskich, USA udzieliły Kurdom wsparcia, choć i tak niedostatecznego. Warto sobie w tym momencie uświadomić trzy rzeczy - po pierwsze, konflikt w Syrii i Iraku nie jest konfliktem dwustronnym, lecz wielostronnym, gdzie wróg wroga wcale nie musi być sojusznikiem; po drugie - wsparcie Kurdów nie służy interesom "osi szyickiej" a tym bardziej Rosji; po trzecie - brak wsparcia ze strony sojusznika (czy to w przypadku Kurdów czy tez Egiptu z jednej strony i USA z drugiej) powoduje, iż kto inny stara się wypełnić próżnię: Iran i Rosja. To byłaby katastrofa dla Iranu Zakładając, że USA (a także w nieco mniejszym stopniu Europa) zmienią swoją politykę w stosunku do Kurdów i zaczną zbroić Kurdów irackich bezpośrednio, a nie za pośrednictwem Bagdadu, a także zapalą zielone światło dla kurdyjskiej niepodległości, to takie rozwiązanie będzie katastrofą dla Iranu. Tym bardziej nie widać w tym żadnego zysku dla Rosji. To właśnie pojawienie się IS sprawiło, iż świat powinien sobie uświadomić, konieczność wsparcia Kurdów i zmiany mapy regionu, więc trudno zrozumieć jak miałoby to rzekomo służyć interesom Rosji. Służą jej wyłącznie błędy amerykańskiej polityki. Wsparcie Kurdów nie prowadziłoby też do konfliktu USA z innymi jego sojusznikami w regionie. Izrael z zachwytem przyjąłby powstanie Kurdystanu i zaprzestanie wspierania Bagdadu przez USA, Turcję Erdogana z Kurdystanem Barzaniego łączą zbyt silne więzi handlowe by chciała ona podjąć jakieś negatywne kroki, a sunnickie monarchie naftowe, choć wrogie Kurdom (z wyjątkiem Emiratów), mają świadomość, że ich głównym wrogiem jest Iran, a poza tym takie a nie inne relacje z USA są obustronnie korzystne. Również w przypadku Syrii aktywność Państwa Islamskiego w żadnym wypadku nie służy interesom Rosji, ponieważ Kreml nie ma tam nic do zaoferowania w walce z IS. Paradoksalnie miałby tylko pod jednym warunkiem- gdyby rzeczywiście prawdą było to, że IS to jego marionetki. Dlatego, jeśli kierować się teorią cui profit to nie tyle pojawienie się IS służy Rosji, lecz istnienie teorii, iż Moskwa stoi za IS, służy jej interesom. W takiej sytuacji Rosja może wreszcie sugerować, że ma cokolwiek do zaoferowania w regionie. Tylko, że nie ma bo ta teoria jest fałszywa. Warto też z ostrożnością odnosić się do rewelacji byłych funkcjonariuszy rosyjskich służb specjalnych, czy też byłych doradców Putina, gdyż nie można mieć pewności czy nadal nie pracują dla swoich pierwotnych mocodawców, prowadząc politykę dezinformacji w interesie Kremla. To co jest konieczne w Syrii to również wsparcie Kurdów z YPG. Wbrew lansowanym czasem tezom o sojuszu YPG z Asadem nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością. Ponadto YPG w niczym nie zagraża Turcji i wielokrotnie to podkreślała. Związki YPG z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK) są faktem ale między Turcją a PKK toczy się teraz dialog pokojowy, a ponadto jej lider - Abdullah Ocalan, pacyfikuje wszelkie działania wymierzone w ten dialog. Kurdowie w Syrii mają świadomość, że - nie tylko w krótkiej perspektywie - konflikt z Turcją byłby dla nich bardzo niekorzystny. Z drugiej zaś strony, główny sojusznik Asada tj. Iran, w ostatnich tygodniach zintensyfikował prześladowania Kurdów irańskich z PJAK, która również jest powiązana z PKK, m.in. dokonując szeregu egzekucji Kurdów. Kurdowie z PJAK również walczą w Syrii z IS. Wielostronny konflikt Jedynym powodem dla którego Kurdowie nie walczą z reżimem Asada (choć ostatnio doszło do potyczek w Hasakah, Aleppo i Qamiszlo) jest turecka blokada granicy - Kurdowie potrzebują "okna na świat" i w tej chwili jest nim połączenie lotnicze z Damaszkiem. Zniesienie tureckiej blokady i większe wsparcie YPG spowodowałoby, że nie tylko oczyściliby oni północną Syrię z IS, ale następnie wzięliby się za reżim, wypierając go z Hasakah i Qamiszlo. Ponadto YPG pokazała, iż jest w stanie dobrze współpracować z nie-dżihadystycznymi oddziałami arabskich rebeliantów, czy to Brygadami Sonadid arabskiego plemienia Shammar w prowincji Hasakah, czy też oddziałami Burkan al Firat w rejonie Kobane, a także z miejscowymi chrześcijanami (asyryjskie milicje Sutoro). W Syrii konflikt jest wielostronny co implikuje pewne zjawiska, czasem mylnie interpretowane. To, że reżim Asada rzadko angażuje się w walki z IS wynika z tego, iż chce by jego wrogowie wzajemnie się wykrwawili, a to, że kupuje ropę od IS wynika z tego, że obie strony na tym korzystają i nie czyni to ich w żadnym stopniu sojusznikami. Ale nawet jeśli niektóre działania organizacji terrorystycznej Państwo Islamskie są inspirowane przez agentów irańskich czy syryjskich to nie ma to żadnego przełożenia na Rosję. Ani Syria ani Iran nie są w stanie odnieść żadnej korzyści z większego zaangażowania zachodniego w wojnę w Iraku i Syrii, bo współpraca z nimi nie jest konieczna. Tym bardziej dotyczy to Rosji. W styczniu Rosja zorganizowała całkowicie nieudane rozmowy pokojowe opozycji z Assadem. Cel był oczywisty - skłonienie głównego sponsora FSA tj. Arabii Saudyjskiej do zmiany polityki w sprawie cen ropy w zamian za głowę Asada. Ten jednak nie miał zamiaru ustępować, wiedząc, że Rosja w tym momencie, jest i tak skazana na wspieranie go (i Iranu) bo nie ma żadnych innych sojuszników. Zdarzenie to obnażyło całkowitą bezsilność Rosji, którą ta stara się za wszelką cenę ukryć. Choćby za cenę posądzeń o to, że sponsoruje IS. To cyniczna, podwójna gra Kremla. Niedawno szef FSB Aleksander Bortnikow pojechał z "mission impossible" do USA: przekonywać, iż CIA powinna bliżej współpracować z FSB w walce z dżihadystami. Faktem jest, że ok. 1700 obywateli FR walczy w szeregach IS, że ich powrót do Rosji to wielkie zagrożenie dla Kremla, że terroryzm islamski zagraża Rosji. Tylko co z tego wynika dla USA i Europy? Nic. Niech Rosja sama boryka się ze swoim problemem. Co innego gdyby okazało się, że FSB ma kontrolę nad pochodzącymi z Rosji dżihadystami. Wtedy istniałby sens rozmów z Rosją na ten temat. Ale próby infiltracji IS przez agentów FSB skończyły się ich egzekucją, co też Rosja próbowała ukryć kampanią dezinformacyjną. Rosja nie dysponuje bowiem żadną wiedzą wywiadowcza na temat IS, którą mogłaby się podzielić. Zwłaszcza taką, której nie mieliby Kurdowie, którzy mają swoich ludzi np. w Mosulu i udowodnili, że są w stanie skutecznie namierzać cele do nalotów koalicyjnych. Fałszywa teza o "długich rękach" Moskwy Rosji pozostaje więc robić "wrażenie" i korzystać z błędów USA: wsparcia Stanów Zjednoczonych dla Bagdadu, niedostatecznej pomocy dla Kurdów, wreszcie obłędnej polityki w stosunku do Egiptu. W tym ostatnim przypadku Rosja może liczyć na spektakularny sukces. USA radykalnie ochłodziły stosunki z Egiptem po obaleniu rządów Bractwa Muzułmańskiego i zablokowały ostatnio plan interwencji Egiptu w Libii z mandatem ONZ. Stało się tak z dwóch powodów: beznadziejnego uporu administracji Obamy w trwaniu przy wizji "demokratycznego Egiptu", choćby ta "demokracja" wiązałaby się z religijnym terrorem, oraz naciskami ze strony Turcji i Kataru, które wspierają samozwańczy, islamistyczny rząd w Trypolisie, z którym walczy koalicja legalnego rządu Libii i Egiptu, przy wsparciu Zjednoczonych Emiratów Arabskich. I tu znów warto sobie uświadomić, że wspieranie przegranej karty Bractwa Muzułmańskiego, nie tylko nie służy globalnym interesom USA i NATO wobec Rosji, ale służy interesom Rosji. Putin niedawno poleciał do Kairu oferować swoją pomoc Egiptowi i Libii, a premier Włoch, kraju żywotnie zainteresowanego pacyfikacją sytuacji po drugiej stronie Morza Śródziemnego, wyraził nadzieję na sojusz z Rosją w sprawie Libii. Nie doszłoby do tego, gdyby USA nie trwały przy swojej polityce w sprawie Egiptu zwłaszcza, że inni sojusznicy al Sissiego, tacy jak ZEA czy Arabia Saudyjska, to nie są sojusznicy Rosji. Wręcz przeciwnie, niedawno Zjednoczone Emiraty Arabskie podpisały umowę zbrojeniową z Ukrainą. Teza, iż zwiększenie zaangażowania w konflikt na Ukrainie z jednej strony i walkę z IS z drugiej, wzajemnie się wyklucza jest fałszywa i szkodliwa. Fałszywa i służąca Rosji jest też teza o "długich rękach" Moskwy na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza w stosunku do Państwa Islamskiego. Należy sobie uświadomić, iż Federacja nie ma nic do zaoferowania w walce z IS i przestać robić błędy, które służą odbudowywaniu przez nią wpływów utraconych tam 10 lat temu. Witold Repetowicz *** O autorze: Prawnik, analityk ds. międzynarodowych, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor wielu artykułów dotyczących Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji Centralnej m.in. publikacji "Międzynarodowa jurysdykcja karna - szansą dla Afryki?". W 2010 roku prowadził wykłady na Universite Panafricaine de la Paix w Uvirze, prowincja Kivu Sud w Demokratycznej Republice Kongo.