Rzecznik wojska nie odpowiedział na prośbę o skomentowanie tych doniesień - podała agencja Reutera. Wcześniejszy bilans portalu Myanmar Now mówił o co najmniej 50 ofiarach śmiertelnych sobotnich zajść w kilku miastach kraju. Dzień wcześniej działacze ruchu występującego przeciwko wojskowemu zamachowi stanu z 1 lutego wezwali obywateli do masowego sprzeciwu w sobotę, w Dniu Sił Zbrojnych. Reuters podkreśla, że trudno potwierdzić doniesienia Myanmar Now w niezależnych źródłach. Jeśli są zgodne z prawdą, sobota byłaby jednym z najkrwawszych dni od puczu z 1 lutego, a liczba ofiar śmiertelnych zajść wzrosłaby do blisko 400. AFP informuje, że w sobotę zginęło co najmniej 19 osób. "Brutalne stłumienie sprzeciwu" Agencja Reutera pisze o sobotnich zajściach jako "brutalnym stłumieniu sprzeciwu" obywateli wobec wojskowego zamachu stanu z 1 lutego br. Do rozprawienia się z demonstrantami nastąpiło w Dniu Sił Zbrojnych, gdy przywódca rządzącej junty, generał Min Aung Hlaing, zapewniał, że wojsko będzie chronić ludzi i dążyć do demokracji. Unia Europejska i Wielka Brytania potępiły w sobotę "zabójstwa" dokonane przez wojsko w Dniu Sił zbrojnych w Birmie. "76. obchody Dnia Sił Zbrojnych zostaną zapamiętane jako dzień terroru i hańby. Zabójstwa nieuzbrojonych cywilów, w tym dzieci, to czyny nie do obrony" - ogłosiła na Twitterze i na Facebooku ambasada Unii Europejskiej w Birmie. A ambasador Wielkiej Brytanii w oświadczeniu stwierdził, że "pozasądowe zabójstwa mówią wiele o priorytetach junty wojskowej". Tymczasem strzały z broni palnej padły w sobotę w amerykańskim centrum kultury w największym birmańskim mieście, Rangunie, ale nie spowodowały u nikogo żadnych obrażeń - poinformowała rzeczniczka ambasady USA w Birmie. Stany Zjednoczone ostro krytykują juntę, która przejęła władzę w Birmie, i zabicie przez siły bezpieczeństwa setek osób protestujących przeciwko zamachowi stanu. - Możemy potwierdzić, że 27 marca padły strzały w Centrum Amerykańskim w Rangunie. Nie było rannych. Prowadzimy dochodzenie w sprawie tego incydentu - powiedziała rzeczniczka ambasady Aryani Manring, nie ujawniając więcej szczegółów. Nie wiadomo, czy miało to jakikolwiek związek z sobotnimi demonstracjami.