Późnym wieczorem w piątek statek z ponad 4200 osobami uderzył o podmorskie skały. Obecnie nie jest już jasne, gdzie miało to miejsce; czy blisko brzegu wyspy Giglio - jak podawano wcześniej - czy też w większej odległości. Śledztwo ws. przyczyn katastrofy Wszczęto śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy. Ansa, powołując się na osoby prowadzące postępowanie, podawała, że wycieczkowiec mógł obrać zły kurs i dlatego uderzył dnem o skały podmorskie. W wyniku uderzenia o skałę kadłub został przedziurawiony, a jednostka zaczęła się przechylać. Po południu w sobotę statek wielkiego armatora wycieczkowców Costa leżał już na boku. Ponad cztery tysiące osób Na pokładzie było 3216 pasażerów i 1013 członków załogi - podał armator. Z jego listy, rozpowszechnionej przez Ansę, wynika, że wśród ludzi kilkudziesięciu narodowości, którzy znajdowali się na pokładzie statku, było ośmiu pasażerów z Polski. Tymczasem polskie władze konsularne powiedziały, że mają potwierdzone dane o 12 naszych obywatelach. Informacje te są stale sprawdzane - zapewnili przedstawiciele ambasady RP w Rzymie. Ilu zaginionych? Nie jest na razie możliwe oszacowanie liczby zaginionych. - Oczekujemy rezultatu akcji nurków, którzy sprawdzają, czy nikt nie został zablokowany w zatopionej części statku - wskazał Giuseppe Linardi, prefekt Grossetto. Jak dodał, trudności w organizacji akcji ratunkowej sprawiły, że pojawiały się rozbieżne informacje o liczbie ofiar śmiertelnych. Podczas ewakuacji i schodzenia do szalup ratunkowych ludzie w panice spadali do wody lub skakali do niej. Świadkowie poinformowali, że 70-letnia pasażerka, która wypadła z szalupy do wody, zmarła w następstwie wychłodzenia organizmu. Wielu ewakuowanych dotarło na wyspę Giglio, gdzie udostępniono im wszystkie możliwe miejsca noclegowe. Część osób spędziła noc w kościele. Zgasło światło, talerze zaczęły spadać ze stołów... Armator oświadczył, że przyczyny awarii nie są jeszcze potwierdzone i będą wyjaśniane. Pasażerowie powiedzieli włoskim mediom, że w czasie kolacji usłyszeli hałas, po którym zgasło światło. Początkowo wyjaśniano, że to awaria prądu. Ale następnie statek przechylił się, ludzie zaś wystraszyli się widząc, że talerze spadają ze stołów. Wkrótce potem okazało się, że wszyscy muszą opuścić pokład. - To były sceny jak z Titanica - powiedziała agencji Ansa uczestnicząca w rejsie dziennikarka Mara Parmegiani. W czasie ewakuacji słychać było krzyki i płacz. Zobacz film z miejsca zdarzenia: Do awarii doszło dwie godziny po wypłynięciu ogromnego statku z portu Civitavecchia niedaleko Rzymu. Podczas rejsu z Savony w Ligurii miał też zawinąć na Sycylię, Sardynię, do Barcelony i Marsylii. Luksusowy wycieczkowiec Costa Concordia osiadł na mieliźnie w pobliżu małej wyspy Giglio. Wieczorem w piątek zaczął nabierać wody i przechylił się. W ewakuacji pasażerów uczestniczyły statki straży, śmigłowce, a także inne jednostki, m.in. kursujące tamtędy promy. Początkowo wydawało się, że akcja ratunkowa przebiega pomyślnie, ale ok. godz. 2 w nocy pojawiły się informacje o ofiarach. Włoska agencja prasowa przypomina również zdarzenie, które po wypadku nabrało według niej szczególnego znaczenia. Podczas tradycyjnego "chrztu" statku 2 września 2005 roku w stoczni w Sestri Ponente koło Genui butelka szampana nie rozbiła się o kadłub. Zgodnie z przesądem, że nierozbita butelka może przynieść pecha, pracownik stoczni rozbił ją ręcznie. Jednostkę poświęcił ówczesny arcybiskup Genui, obecny watykański sekretarz stanu kardynał Tarcisio Bertone.