Bandyci podjechali pod szkołę numer 1 w Biesłanie w chwili, gdy zaczynał się apel na szkolnym boisku. Rozległy się strzały. - Gdy zaczęli strzelać, pomyślałam, że chłopaki bawią się petardami - wspomina tragiczne wydarzenia jedna z uczennic. Dziewczynka nie przypuszczała, że spędzi w rękach terrorystów ponad 50 godzin, a potem przeżyje wielogodzinny chaotyczny szturm rosyjskich służb specjalnych. Oficjalnie zginęło wtedy 330 osób. Te wydarzenia dzieci z Bieslanu zapamiętają na zawsze, niektóre przez rok nie chodziły do szkoły. Dziś w Północnej Osetii zamiast roku szkolnego zaczyna się trzydniowa żałoba, a krewni ofiar zgromadzili się w spalonej sali gimnastycznej, która na zawsze stanie się symbolem tragedii. Od władz, Matki Biesłanu domagają się odpowiedzi na kilka pytań - kto wydał rozkaz szturmu na szkołę, dlaczego operacja zakończyła się tragedią, dlaczego w czasie szturmu użyto czołgów, pocisków odłamkowych i zapalających, kiedy zostaną ukarani winni. - Powiedziałyśmy, że 1, 2 i 3 września nie chcemy widzieć w Biesłanie tych, którzy nie uratowali naszych dzieci, którzy nie weszli do szkoły, tych na których czekaliśmy i w których pokładaliśmy nadzieję. Nie chcemy też widzieć w Biesłanie w czasie żałoby prezydenta Rosji Władimira Putina - mówią kobiety. Z nim delegacja społecznego komitetu Matek Biesłanu ma spotkać się jutro w Moskwie. Zamierza mu powiedzieć, że też ponosi winę za to, co się stało, za niekompetencję służb, które przeprowadzały akcję odbijania zakładników. Zdesperowane członkinie tego komitetu wydały w czwartek oświadczenie, w którym zaapelowały do zagranicznych rządów o udzielenie rodzicom i bliskim zabitych azylu politycznego. "My, rodzice i bliscy ofiar, straciliśmy wszelkie nadzieje na sprawiedliwe śledztwo i ukaranie winnych naszej tragedii. Nie chcemy dłużej żyć w kraju, w którym życie człowieka nic nie znaczy. Prosimy o przyznanie nam azylu politycznego w dowolnym kraju, w którym szanowane są prawa człowieka" - napisano w oświadczeniu.